Panzerfaust
„The Suns Of Perdition, Chapter III: The Astral Drain”
Eisenwald 2022
Zatrważający jest fakt, jak zmienił się metal przez ostatnie piętnaście lat. Pomijając sposób grania tej muzyki oraz powstanie jej różnych lepszych lub gorszych hybryd, to zastanawia mnie jedno, a mianowicie jak głębokie jest te morze nazywane „sceną” i ile kapel w nim pływa (pamiętasz Hatzamocie naszą ostatnią rozmowę)? Zdaje mi się, że dzisiaj to bajorko jest dużo głębsze niż kiedyś. Wydaje mi się również, iż wcześniej więcej było fanów niż zespołów, a dzisiaj jest chyba odwrotnie. Właśnie z tego powodu wiele wartościowych płyt może umknąć, bo przecież nie da się wszystkiego przesłuchać. Dlatego stało się tak w przypadku Panzerfaust, który powstał w 2005 roku i bezspornie wydaje swój już szósty album, a ja pierwszy raz się z tym bandem spotykam. Nadrabiając zaległości, skupiłem się na dwóch poprzednich płytach, które wraz z najnowszą produkcją stanowią swoistą tetralogię zatytułowaną „The Suns Of Perdition”. Ostatnia jej część, czyli omawiana „The Astral Drain” wypada najciężej z całej trójki. Muzycy postanowili do wypróbowanego już połączenia black i death metalu dorzucić jeszcze szczyptę gotyku i doom co zagęściło klimat i strukturę utworów. Przez prawie pięćdziesiąt minut ci czterej Kanadyjczycy katują słuchaczy swoimi kompozycjami, które zaaranżowane są w iście mistrzowski sposób. Płynące w wolnym tempie dźwięki układają się w delikatne dysonanse, poprzeplatane krótkimi i powykręcanymi tremolo, a pojawiająca się cyklicznie wręcz ambientowe wstawki sprawiają, że klimat całości pachnie mrocznym romantyzmem. Z rzadka pojawiające się szalone zrywy, epatują wściekłością, zamieniając wyżej wymienioną nostalgię w diaboliczny podmuch. Każdy z kawałków zachwyca specyficzną linią melodyczną, która oparta jest na perfekcyjnie działającej sekcji rytmicznej, gdzie beczki to totalny majstersztyk, a „sadzone” pobrzękiwania gitar rosną, przeistaczając się w gęsty i szeleszczący las. Im dalej w niego wchodzimy tym trudniej znaleźć drogę powrotną, bowiem Panzerfaust za pomocą nakładających się na siebie wokali, nawołuje nas skutecznie dezorientując i tym samym wciąga głębiej i głębiej. To co prezentuje ten kanadyjski kwartet to niezwykle pomysłowy i zarazem przygnębiający metal, zagrany z wielkim zaangażowaniem, które sączy się prosto z czarnych serc go wykonujących. Co prawda nie są oni pierwsi, bo ich granie przywołuje skojarzenia z Funeral Mist, Zhrine czy Kriegsmaschine, niemniej jednak stworzone na swój jedyny, unikatowy sposób. Zazdroszczę tym, którzy będą mieli okazję zobaczyć koncert tego składu na tegorocznym Brutal Assault (jesusatan Ty chuju, he he!).
shub niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz