czwartek, 25 sierpnia 2022

Recenzja JUNGLE ROT „A Call to Arms”

 

JUNGLE ROT

„A Call to Arms”

Unique Leader Records 2022


Kenosha w stanie Wisconsin, nad jeziorem Michigan. W tym oto malowniczo położonym mieście, w roku 1992 powstaje zespół Jungle Rot. Panowie od pierwszych swych dni postanawiają napierdalać ciężki, miażdżący Death Fucking Metal i swemu postanowieniu wierni są po dziś dzień, a co najważniejsze, przez te 30 lat nigdy się nie skurwili. Zawsze wierni raz obranej drodze, zawsze bezkompromisowi i oddani śmiertelnej zarazie. Teraz ich wydawnictwa z lat 90-tych, to już klasyka amerykańskiego Metalu Śmierci. Jungle Rot ani myśli jednak wieszać instrumenty na kołkach i dzięki Unique Leader Records dostarcza w tym roku swym fanom jedenasty już, pełny krążek zatytułowany „A Call to Arms”. A krążek to jak zwykle konkretny, tłusty i gniotący fachowo. Oczywiście żadnej rewolucji po nowym materiale amerykanów spodziewać się nie należy, gdyż oni od lat już wypracowali swój patent na granie (podobnie, jak m.in. Six Feet Under) i niemal kurczowo się go trzymają, mając zarazem świadomość, że takie dźwięki nowej rzeszy zwolenników im nie przysporzą. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że mają to w dupie. Ich muzyka jednak cały czas kopie po zadzie, aż miło (zwłaszcza na żywca). Niezmiennie napotkamy więc na tym albumie ciężko bijące beczki, soczyste, wywracające flaki linie basu, mięsiste, dosadne riffy o staro szkolnej strukturze, solóweczki o lekko Thrash’owym zacięciu i klasyczny w formie i wyrazie, gardłowy growling. Tradycyjnie nikt nie ściga się tu ze światłem, nie upycha tysiąca riffów w jednym wałku i nie uskutecznia instrumentalnego onanizmu. „Wezwanie do Broni”, to 10 utworów masywnego, szczerego US Old School Death Metalu, który cały czas miażdży i potrafi niewąsko sponiewierać (przynajmniej mnie). Brzmi ta płytka oczywiście bez zarzutu. Każdy instrument ma odpowiednią przestrzeń, by przyjebać, jak należy, a przy tym czuć tu delikatny odór gnijącego bagna, no i groove także jest przecudnej urody. Wiem, wielu zapewne powie, że to w pewien sposób odgrzewane kotlety, że Jungle Rot męczy bułę itd. itp. Zgadzam z się z tym w 666%. Tyle tylko, że ja (i zapewne poza mną znajdą się także i inni) lubię bułkę z kotletem, zwłaszcza jeżeli więcej tam mięsa, niż pieczywa. A gdy do tej przeciętnej strawy zapodam sobie ze trzy chłodne browarki, to jej walory smakowe zdecydowanie wzrastają i zwykłe klops jawi się niemal, jak wykwintny, długo dojrzewający  stek. I podobnie jest z tym krążkiem. Niby wszystko oklepane i przeżute wielokrotnie, a jednak smakuje, a w asyście procentów nabiera nawet nieco bardziej wytwornej nuty. Dobra starczy już tego pierdolenia. Psy mogą szczekać, a Jungle Rot i tak dalej będzie robić swoje…i bardzo kurwa dobrze. W chuj rasowy krążek. Tak trzymać panowie. I tyle na temat.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz