wtorek, 2 sierpnia 2022

Recenzja Kõukude Tants "Lyndanise Ood"

 Kõukude Tants

"Lyndanise Ood"

Lyndanise Coven 2021 / Death Prayer Rec. 2022


Kõukude Tants to młody duet z Tallina, natomiast "Lyndanise Ood" to ich debiutancka EP-ka wydana w zeszłym roku na taśmie nakładem tamtejszej, raczkującej dopiero Lyndanise Coven, obecnie wznowiona na tym samym nośniku przez Death Prayer. Materiał ten trafił do mnie trochę przypadkowo i jest doskonałym przykładem na to, jak wiele wartościowych wydawnictw ukazuje się pod banderą mało znanych wytwórni. Jest to niecałe pół godziny surowego black metalu, przynajmniej na pierwszy rzut ucha, bo jeśli zagłębimy się w te sześć kompozycji, szybko dojdziemy do wniosku, iż nie są one wcale takie oczywiste. Ich brzmienie jest wzorowo wręcz chłodne, a zachowany balans między piwnicą a profesjonalną produkcją, to dokładnie to, czego w tym gatunku szukam. Wszystkie instrumenty są tu doskonale słyszalne, lecz z zachowaniem undergroundowych standardów. Na myśl przychodzi mi pod tym względem Norwegia z okresu świetności. Sam utwory to w większości kwintesencja raw black metalu. Agresywne tremolo wywołują w głowie istną zamieć śnieżną i strasznie głęboko wkręcają się w zwoje mózgowe. W tle cudownie brzęczą blachy a odrobiny głębi dodaje całości ciepło pulsujący bas. Tempo dość często się zmienia, przechodząc z bardzo szybkiego a średnie, gdzie do głosu dochodzą melodyjnie śpiewające gitary. I tu z lekka odchodzimy od totalnej surowizny. Albo raczej odpływamy, w stronę Finlandii, bowiem wspomniane harmonie kołyszą, najmocniej w zamykającym EP-kę "Viimane vale - ehk katkuaja esimesed päevad", i sprawiają uczucie jak gdybyśmy zamarzali zanurzeni w jednym ze skutych lodem jezior. Jednak "Lyndanise Ood" kryje w sobie  sporo innych, często  zaskakujących elementów, niekoniecznie powiązanych ściśle z czarnym metalem, które jednak absolutnie tych nagrań nie wygładzają. Wręcz przeciwnie, one jedynie podkreślają ich szorstkość. Ponadto wokale... Kurwa, pomijając maksymalnie agresywny wrzask, przypominający siłą wczesne nagrania Burzum, mamy tu spory wachlarz ekspresji w postaci krzyków, śpiewów czy jęków w języku estońskim. Przyznam się, iż dotychczas nie byłem świadom, jak chropowato ten język może zabrzmieć. Słuchanie tej EP-ki może chwilami sprawiać autentyczny, fizyczny i psychiczny ból a chwile wyciszenia wcale nie dają nadziei na jego uśmierzenie. Wydawnictwo wieńczy fragment przemówienia prezydenta Konstantin'a Päts's z początku 1939 roku i jest poniekąd podsumowaniem lirycznego konceptu, dotyczącego upadku i postępującej dekadencji ludów bałtyckich. Podszedł mi ten materiał jak diabli. Głównie dlatego, że brzmi na wskroś staroszkolnie, a mimo wszystko zawiera powiew świeżości. Trzymając się starej koncepcji, Estończycy pokazują, że mają na nią swój własny pomysł. Niecierpliwie czekam zatem na kolejne kroki z ich strony.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz