poniedziałek, 22 sierpnia 2022

Recenzja MISCREANCE „Convergence”

 MISCREANCE

„Convergence”

Unspeakable Axe Records (2022)


Włoski Miscreance działa na muzycznej scenie od 2013 roku, choć do 2018 roku figurowali pod nazwą Atomic Massacre. Nie wiem jak grali wcześniej, ale z „Convergence” mam trudny orzech do zgryzienia. Grupa gra techniczny death/thrash według najlepszych sprawdzonych standardów. Kłaniają się tutaj takie nazwy jak Atheist, Death, Loudblast, wczesny Sadist, Pestilence z okresu „Testimony...” czy nawet Sadus i Coroner. Makaroniarze uwielbiają łamać rytm i wszelkie gryfowe i perkusyjne wygibasy. Robią to bardzo sprawnie, dzieje się tutaj naprawdę sporo, a wokalna imitacja Van Drunena wydawałoby się powinna dopełniać pięknego obrazu całości przy którym każdy fan takiego grania powinien piać z zachwytu. A jednak nie pieję z zachwytu nad „Conveergence”. Nie wiem czy wynika to z faktu, że tego typu granie wydaje się być wyeksploatowane do cna czy po prostu coś tutaj nie bangla do końca. Prawdę jest, że Miscreance oryginalnością nie grzeszy i na przestrzeni ostatnich 20-25 lat tego typu podobnych kapel było na pęczki i towarzyszyły im te same problemy – brak oryginalności i niedostatecznie dobry warsztat kompozytorski. I tak też właśnie jest z tym albumem – słucham go w zasadzie z przyjemnością, podobają mi się poszczególne motywy wyrwane z kontekstu, rozpływam się nad partiami solowymi, ale gdy płyta dobiega końca w głowie pozostaje pustka, nic, zerowe emocje. Analogicznie miałem z ubiegłorocznym wypustem włoskiego Hateful, które porusza się w podobnym klimacie – warsztatowo świetne, ale kompozytorsko urozmaicone, a finalnie pozbawione emocji, pozostawiające słuchacza niewzruszonym. Na drugim biegunie mamy taki Diskord, który ostatnim krążkiem udowodnił, że z takiego grania można wycisnąć jeszcze sporo świeżych pomysłów. Debiut Miscreance choć fajny i dobry, tej jakości nie dostarcza. „Convergence” to płyta, której słucha się z przyjemnością w momencie jej słuchania. Ba, można nawet wtedy się nad nią zachwycać. Ale kilka okrążeń z tym wydawnictwem utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie jest to materiał, do którego miałbym potrzebę wracać. Jak ktoś lubi takie granie i kolejny, podobny, niczym nie wyróżniający się band jest mu potrzebny to brać śmiało. Pozostałym  zakup odradzam, ale zachęcam do przesłuchania, bo co by nie mówić – jest to zagrane wzorowo.


Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz