MISCREANCE
„Convergence”
Unspeakable Axe Records (2022)
Włoski Miscreance działa na muzycznej scenie od 2013 roku, choć do 2018 roku figurowali pod nazwą Atomic Massacre. Nie wiem jak grali wcześniej, ale z „Convergence” mam trudny orzech do zgryzienia. Grupa gra techniczny death/thrash według najlepszych sprawdzonych standardów. Kłaniają się tutaj takie nazwy jak Atheist, Death, Loudblast, wczesny Sadist, Pestilence z okresu „Testimony...” czy nawet Sadus i Coroner. Makaroniarze uwielbiają łamać rytm i wszelkie gryfowe i perkusyjne wygibasy. Robią to bardzo sprawnie, dzieje się tutaj naprawdę sporo, a wokalna imitacja Van Drunena wydawałoby się powinna dopełniać pięknego obrazu całości przy którym każdy fan takiego grania powinien piać z zachwytu. A jednak nie pieję z zachwytu nad „Conveergence”. Nie wiem czy wynika to z faktu, że tego typu granie wydaje się być wyeksploatowane do cna czy po prostu coś tutaj nie bangla do końca. Prawdę jest, że Miscreance oryginalnością nie grzeszy i na przestrzeni ostatnich 20-25 lat tego typu podobnych kapel było na pęczki i towarzyszyły im te same problemy – brak oryginalności i niedostatecznie dobry warsztat kompozytorski. I tak też właśnie jest z tym albumem – słucham go w zasadzie z przyjemnością, podobają mi się poszczególne motywy wyrwane z kontekstu, rozpływam się nad partiami solowymi, ale gdy płyta dobiega końca w głowie pozostaje pustka, nic, zerowe emocje. Analogicznie miałem z ubiegłorocznym wypustem włoskiego Hateful, które porusza się w podobnym klimacie – warsztatowo świetne, ale kompozytorsko urozmaicone, a finalnie pozbawione emocji, pozostawiające słuchacza niewzruszonym. Na drugim biegunie mamy taki Diskord, który ostatnim krążkiem udowodnił, że z takiego grania można wycisnąć jeszcze sporo świeżych pomysłów. Debiut Miscreance choć fajny i dobry, tej jakości nie dostarcza. „Convergence” to płyta, której słucha się z przyjemnością w momencie jej słuchania. Ba, można nawet wtedy się nad nią zachwycać. Ale kilka okrążeń z tym wydawnictwem utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie jest to materiał, do którego miałbym potrzebę wracać. Jak ktoś lubi takie granie i kolejny, podobny, niczym nie wyróżniający się band jest mu potrzebny to brać śmiało. Pozostałym zakup odradzam, ale zachęcam do przesłuchania, bo co by nie mówić – jest to zagrane wzorowo.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz