Trupi
Swąd
„W
Imię Diabła”
Putrid
Cult 2020
Zdarza wam się czasem dosłownie wyskoczyć z kapci?
Wiecie, coś jak Gilotyna w „Kilerze”? Jeśli niezbyt często, a zaliczacie się do
grupy wiekowej 40+, to zapodajcie sobie najnowsze wydawnictwo Putrid Cult.
Trupi Swąd to jednoosobowy projekt z dupy, kompletnie nie wiem skąd się wziął,
choć w tym momencie jest to sprawą drugoplanową. Najważniejsza jest muzyka
zawarta na tym króciutkim, gdyż trwającym jedynie jedenaście minut demosie.
Otóż, panie i panowie, mamy tutaj coś kompletnie nietypowego jak na współczesne
czasy. Intro plus trzy numery totalnie archaicznego speed / black metalu. Choć
pisząc „black” mam na myśli raczej epokę jeszcze sprzed drugiej fali
rozpoczętej w latach dziewięćdziesiątych. Brzmienie tych nagrań przypomina
bardzo mocno polską scenę z okresu PRL-u, gdy zespoły rejestrowały swoje utwory
w domach kultury, salach prób czy w najlepszym przypadku w lokalnym studio
Polskiego Radia z panem Kaziem, który o metalu miał takie samo pojęcia jak ja o
cyklu rozrodczym Kolczatki australijskiej. Zawarte na tym krążku kompozycje
przepełnione są prostotą i eksplozją młodzieńczego buntu, który w tamtych
czasach rekompensował bardzo mocno braki warsztatowe. Przypominają ten
niezapomniany okres, kiedy metal faktycznie był ekstremalny w pierwotnym tego
słowa znaczeniu. Skojarzenia z Sarcofago czy Destroyers będą bardzo słuszne, bo
ta muzyka jest właśnie taką wypadkową pomiędzy wymienionymi. Kolejna rzecz
która cofnęła mnie tutaj w czasie o jakieś trzydzieści lat to wokale,
oscylujące gdzieś pomiędzy śpiewem a krzykiem, przechodzące chwilami w piskliwe
tonacje. Ja pierdolę, tak właśnie to
brzmiało zanim pojawił się death metalowy growl czy blackowy skrzek. Do tego koleś
serwuje takie banalne teksty, że od razu przypominam sobie jak z chłopakami śpiewaliśmy
po pijaku te wszystkie Stosy czy Hammery. Jest „śmierć i zniszczenie”,
„odwracam krzyż”, „znak Szatana” czy „kult Diabła” – no poezja w czystej
postaci. Ja wiem, że dziś takie frazy wywołają jedynie uśmiech politowania,
dlatego też wspominałem na wstępie, że to wydawnictwo dla określonej grupy
wiekowej. Kto nie przeżył tego wtedy, nie zrozumie dziś. Cholera, nie potrafię
o tym demo pisać na spokojnie, krew się we mnie gotuje a gęba uśmiecha tak
szeroko jak wtedy, gdy po raz pierwszy słuchałem Dragonowego „Horda Goga”.
Gdyby ktoś mi powiedział, że Trupi Swąd to jakiś zaginiony materiał z późnych
lat osiemdziesiątych – łyknąłbym to bez popity. I może kompozycyjnie nie ma tu
fajerwerków, to słucha się tego świetnie. Szkoda, że ten materiał jest taki
krótki. Chętnie posłuchałbym więcej. Bardzo sentymentalna płytka.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz