poniedziałek, 23 marca 2020

Recenzja Trupi Swąd „W Imię Diabła”


Trupi Swąd
„W Imię Diabła”
Putrid Cult 2020

Zdarza wam się czasem dosłownie wyskoczyć z kapci? Wiecie, coś jak Gilotyna w „Kilerze”? Jeśli niezbyt często, a zaliczacie się do grupy wiekowej 40+, to zapodajcie sobie najnowsze wydawnictwo Putrid Cult. Trupi Swąd to jednoosobowy projekt z dupy, kompletnie nie wiem skąd się wziął, choć w tym momencie jest to sprawą drugoplanową. Najważniejsza jest muzyka zawarta na tym króciutkim, gdyż trwającym jedynie jedenaście minut demosie. Otóż, panie i panowie, mamy tutaj coś kompletnie nietypowego jak na współczesne czasy. Intro plus trzy numery totalnie archaicznego speed / black metalu. Choć pisząc „black” mam na myśli raczej epokę jeszcze sprzed drugiej fali rozpoczętej w latach dziewięćdziesiątych. Brzmienie tych nagrań przypomina bardzo mocno polską scenę z okresu PRL-u, gdy zespoły rejestrowały swoje utwory w domach kultury, salach prób czy w najlepszym przypadku w lokalnym studio Polskiego Radia z panem Kaziem, który o metalu miał takie samo pojęcia jak ja o cyklu rozrodczym Kolczatki australijskiej. Zawarte na tym krążku kompozycje przepełnione są prostotą i eksplozją młodzieńczego buntu, który w tamtych czasach rekompensował bardzo mocno braki warsztatowe. Przypominają ten niezapomniany okres, kiedy metal faktycznie był ekstremalny w pierwotnym tego słowa znaczeniu. Skojarzenia z Sarcofago czy Destroyers będą bardzo słuszne, bo ta muzyka jest właśnie taką wypadkową pomiędzy wymienionymi. Kolejna rzecz która cofnęła mnie tutaj w czasie o jakieś trzydzieści lat to wokale, oscylujące gdzieś pomiędzy śpiewem a krzykiem, przechodzące chwilami w piskliwe tonacje.  Ja pierdolę, tak właśnie to brzmiało zanim pojawił się death metalowy growl czy blackowy skrzek. Do tego koleś serwuje takie banalne teksty, że od razu przypominam sobie jak z chłopakami śpiewaliśmy po pijaku te wszystkie Stosy czy Hammery. Jest „śmierć i zniszczenie”, „odwracam krzyż”, „znak Szatana” czy „kult Diabła” – no poezja w czystej postaci. Ja wiem, że dziś takie frazy wywołają jedynie uśmiech politowania, dlatego też wspominałem na wstępie, że to wydawnictwo dla określonej grupy wiekowej. Kto nie przeżył tego wtedy, nie zrozumie dziś. Cholera, nie potrafię o tym demo pisać na spokojnie, krew się we mnie gotuje a gęba uśmiecha tak szeroko jak wtedy, gdy po raz pierwszy słuchałem Dragonowego „Horda Goga”. Gdyby ktoś mi powiedział, że Trupi Swąd to jakiś zaginiony materiał z późnych lat osiemdziesiątych – łyknąłbym to bez popity. I może kompozycyjnie nie ma tu fajerwerków, to słucha się tego świetnie. Szkoda, że ten materiał jest taki krótki. Chętnie posłuchałbym więcej. Bardzo sentymentalna płytka.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz