Gloom
"Awaken"
Slovak
Metal Army 2020
Do
tej pory uważałem, że słowacki metal to przede wszystkim
Malokarpatan, Krolok (choć w zasadzie to ci sami ludzie) i
ewentualnie Ceremony of Silence. Trzeba zatem czasami dać szanse
innym brygadom, niech się wykażą, co nie? Z tak wspaniałą myślą
zarzuciłem dziś trzeci album pochodzącego z tego pięknego kraju
Gloom. Czym zatem raczy nas kwartet młodzieńców ubranych w zgrabne
fatałaszki? No cóż... Pamiętacie Crematory? Nie, kurwa, nie ten
szwedzki, ten pochodzący zza naszej zachodniej granicy. Słowacy bankowo
pamiętają i najwyraźniej stawiają ich sobie za wzór. Ich muzyka
to bowiem gothic metal w najgorszym z możliwych wariantów. Mamy tu
możliwość obcowania z pitoleniem po całości. "Awaken"
to miłosne piosenki śpiewane czystym głosem wzdychającego za
pojawiającą się w jego mokrych snach "narzyczonom"
prawiczka. Co gorsza, ów niewyruchaniec, prowadzi tu dialogi wokalne
z ową łanią, której głos jest tak tandetny i wkurwiający, że
(cytując klasyka) "trzymajcie mnie bo nie wytrzymie!".
Zdarza się też, maj darlin rozumisz, że owego kochasia wspomagają chóralnie koledzy z którymi, jak mniemam, łączy go poniekąd
wstydliwa przeszłość i eksperymenty seksualne z okresu
dojrzewania. Tym pojękiwaniom towarzyszą delikatne gitary udające
metal, ale taki lajtowy, żeby czasem nie zadrapać zadartym
pazurkiem kochasia po szyjce. Zresztą nie wiem po jaki chuj tu
wspomniane gitary, skoro rolę przewodnią pełnią na tym płytu
przesłodzone i wszechobecne klawisze od których można się
spawiować. Kolejne utwory są zagrane od szablonu, głaszcząc po
głowie bardziej irytująco niż babcia na osiemnastych urodzinach,
zachwycająca się jak to wnusio szybko urósł. Nie będę nawet
rozpisywał się nad sterylnym niczym ręce chirurga brzmieniem. Ja
pierdolę! Za dotrwanie do końca tego gniota powinna być
przyznawana jakaś specjalna nagroda, nie wiem, może jakiś medal za
zasługi. Ja bym go niestety i tak nie dostał, bo na dwa numery przed
końcem nie zdzierżyłem z powodu poziomu lukru w usznych
małżowinach. Przy tym gównie twórczość Mausera z małżonką,
nie pamiętam jak to się kurwa nazywało, była mistrzostwem świata
i okolic. Nie jestem w swoim ograniczonym zapewne umyśle pojąć,
jak ktoś może inwestować pinionszki na wydawanie, a tym bardziej na
kupowanie takiego gówna. Do premiery jeszcze daleko. Może się
ostatecznie rozmyślą. Jeśli nie, ostrzegałem by nie dotykać.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz