Black
Curse
"Endless
Wound"
Sepulchral
Voice 2020
Znacie
może takie nazwy jak Blood Incantation, Spectral Voice, Vasaeleth
czy Primitive Man? Wasza odpowiedź jest w sumie bez znaczenia, gdyż
ja sam słuchałem tej płyty od dobrych kilku dni zanim sprawdziłem,
że członkowie wyżej wymienionych są autorami albumu, którym się
w tamtej chwili zachwycałem. Zatem fakt, iż jest to poniekąd all
stars band nie ma w tym konkretnym przypadku absolutnie żadnego
znaczenia. Bo "Endless Wound" to po prostu płyta, która
kasuje powyższe nazwy już na dzień dobry, a przynajmniej im
dorównuje. Kwartet na swoim debiucie oferuje nam niespełna
czterdzieści minut gruzowego łupania na najwyższym światowym
poziomie. Aż kipi tu od nietuzinkowych pomysłów, ciekawych
aranżacji czy zaskakujących patentów. Gitary mielą raczej powoli
zrywając się chwilami do zmasowanego ataku kojarzącego się z
Blasphemy czy Diocletian. W tych wolniejszych fragmentach przypominają z kolei nieziemski Disembowelment, zwłaszcza sposobem
urozmaicania dźwięków w bardzo oryginalny i niepowtarzalny sposób.
Jednak te porównania pojawiają się jedynie gdy rozkładamy
poszczególne utwory na czynniki pierwsze, co tak naprawdę nie ma
sensu, gdyż "Bezkresna Rana" to krążek, który ma własną
duszę i osobowość. Wolniejsze i szybsze fragmenty tasują się tu
z precyzyjnie zaplanowaną doskonałością, przypominając mocno
chwilę spokoju poprzedzające uderzającą zaraz po nich
nawałnicę. Wszystko to jest niesamowicie szczere i autentyczne.
Wokalnie jest też na bogato. Poza niskimi growlami pojawiają się
opętańcze wrzaski, szepty czy przesterowane krzyki, idealnie
spasowane z klimatem następujących po sobie utworów. Także gitary
wzbogacone zostały przez ciekawe efekty, przez co atmosfera na tej
płycie jest jeszcze bardziej dziwna i tajemnicza. Nic tu nie jest
proste i oczywiste, co sprawia, że odkrycie w pełni bogactwa tej
muzyki wymaga czasu i odrobiny cierpliwości. Dopiero wtedy uzyskamy
pełnię satysfakcji porównywalnej do orgazmu. Wieńczący album
utwór "Finality I Behold" oparty jest w drugiej części na
powtarzanym, hipnotyzującym riffie, który czaruje tak mocno, że
nagłe zakończenie pozostawia nas w sporej konsternacji. Bez
wątpienia, ten materiał omamia, hipnotyzuje i infekuje niczym
zabójczy wirus przed którym nie ma ratunku. Można powiedzieć, że
swoim debiutem Black Curse zaserwowali nam nową jakość. Ja jestem
tym albumem kompletnie opętany. Zdecydowanie najlepszy debiut jaki
słyszałem w tym roku. Czy spodziewam się że coś go przebije?
Wolne żarty.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz