czwartek, 26 marca 2020

Recenzja WILCZYCA „Wilczyca”

WILCZYCA 
„Wilczyca” 
Godz Ov War Productions 2020 


Płytkę tę postanowiłem posłuchać, gdyż bardzo pozytywnie wypowiadał się na jej temat mój redakcyjny kolega, Szanowny Pan Jesusatan. Pewnie w końcu ten materiał i tak wylądowałby w moim odtwarzaczu, ale to polecenie zdecydowanie przyspieszyło odsłuch tej produkcji. Cóż to zatem ta „Wilczyca”? Ano, zasadniczo jest to Black Metal. Zespól zagrał go jednak nieco inaczej. Prawdę powiedziawszy po wysłuchaniu pierwszych dwóch wałków chciałem już dać sobie z tym spokój, ale coś kazało mi zaczekać do końca. Poczekałem więc i coś drgnęło. Nie od razu na tyle, aby się osrać, ale jednak. Włączyłem zatem ponownie ten materiał i … ani się obejrzałem, a przesłuchałem go kilka razy z rzędu. Mamy tu do czynienia z prostym Black Metalem stworzonym na dobrze znanych patentach, bez niepotrzebnej awangardy, czy gmatwania utworów na siłę. Nie jest to jednak klasyczny, czarci wykurw, choć jadowitej diabelszczyzny tu sporo. Jak zwykle wspomniany tu już Diabeł tkwi w szczegółach. Sporo słyszanych tu riffów zawiera w sobie pewne ilości gruboziarnistego piachu, który zgrzyta nam między zębami, pewne rozwiązania rytmiczne także nie są tak oczywiste, jak wydaje się na pierwszy rzut ucha, tu czy tam przeleci jakiś motyw rodem z czarnego Thrashu, na chwilę pojawi się klimatyczny parapet, zaleje nas pływowa fala niepokojącego ambientu, czy zaskoczy niemal rockowe w swej podstawie wiosło. Każdy zaprezentowany tu wałek jest nieco inny, ale można odnieść wrażenie, że jeden wynika z drugiego, a złożone razem zusammen do kupy tworzą spójną całość. Świetna robota została tu wykonana, jeżeli chodzi o brzmienie albumu. Jest surowo, siarczyście, a jad wylewa się z każdego dźwięku, ale nic nam tu nie ucieka. Chropowate gitary idealnie komponują się z dudniącymi solidnie beczkami, intensywnym basem i wrzaskami gardłowego. Bardzo możliwe, że gdyby podczas nagrywania ktoś puścił głośnego bąka lub przeleciałaby tam jakaś zabłąkana mucha, też pewnie byśmy to usłyszeli. Ta płytka ma także swój charakterystyczny feeling. Tajemniczy, wciągający, halucynogenny i na swój sposób owiany tajemnicą. Cóż, nie jest to album, który rzucił mnie na kolana, ale na dzisiejszej, zatłoczonej scenie „Wilczyca” jest niewątpliwie materiałem oryginalnym, intrygującym i pozostającym gdzieś tam z tyłu głowy. Słuchając tego albumu odnoszę jednak wrażenie (być może błędne i całkowicie wyssane z palca), że powstał on pod wpływem chwili. Trudno zatem jednoznacznie stwierdzić, czy ta szatańska iskra, to przejaw geniuszu, czy ta płyta po prostu taka chłopakom wyszła? Wątpliwości te rozwieje najprawdopodobniej dopiero druga produkcja zespołu, a póki co jest ciekawie i na pewno warto poświęcić kilka chwil, aby z Wilczycą trochę potańcować. 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz