wtorek, 3 marca 2020

Recenzja Perdition Temple "Sacraments of Descension"


Perdition Temple
"Sacraments of Descension"
Hells Headbangers 2020

Dosłownie chwilę temu płakałem tu nieco po rozpadzie Angelcorpse recenzując ostatnie dokonania Pete'a Helmkampa. Nie wiedziałem jeszcze wówczas, że tuż za rogiem czai się z nowym materiałem także Gene Palubicki. Trzeba przyznać, że facet do tej pory działa z zegarmistrzowską dokładnością, serwując kolejne pełne krążki Perdition Temple precyzyjnie co pięć lat. No i, proszę państwa, tak samo jak w przypadku dwóch poprzednich, tak i tym razem o jakimkolwiek rozczarowaniu mowy być nie może. Wręcz przeciwnie, jestem w stanie z nieczystym sumieniem stwierdzić, iż "Sacraments of Descension" to najlepszy materiał jaki wyszedł spod palców Gienka od czasu "The Inexorable". Ten krążek to prawie trzydzieści pięć minut czystego deathmetalowego wpierdolu w starym stylu. Od otwierającego płytę "Nemesis Obsecration" po wieńczący dzieło "Antichrist" chłostani jesteśmy niemiłosiernie ciężkimi a jednocześnie chwytliwymi riffami kojarzącymi się bezpośrednio, co zresztą dziwić nie może, ze wspomnianym na początku Angelcorpse i przede wszystkim z Morbid Angel. O tak! Starych dobrych Morbidów jest na tej płycie więcej niż na "Kingdoms Disdained". Kompletnie poniewiera mną finezja a jaką Gene łączy technikę z brutalnością. Każdy kolejny utwór kopie w ryj nowymi, tasującymi się niczym karty w rękach Wielkiego Szu akordami i pokręconymi solówkami. Jeśli liczycie na wolniejsze fragmenty, to zalecam wybranie się na bal maturalny i wspólne odśpiewanie "Białego Misia". Chłopaki nie bawią się w geriatrię i napierdalają ile fabryka dała. Z tej muzyki bucha żywy ogień. Wymienianie jakichś szczególnych utworów jest co najmniej bezsensowne, gdyż dokładnie wszystkie z nich są niczym petardy z dopalającym się lontem, mocno zaciśnięte w dłoni. Nie sposób nie wspomnieć o doskonale zaaranżowanych partiach perkusyjnych. Ronnie Palmer nakurwia w swój zestaw z taką intensywnością, że od samego słuchania łapy krwawią mocniej niż przymocowanemu za pomocą gwoździ do krzyża Nazareńczykowi. Wściekłe wokale dopełniają całości, dzięki czemu otrzymujemy płytę z gatunku niemal doskonałych. Doprawdy nie jestem w stanie doszukać się na niej jakichkolwiek mankamentów.Słucham jej jak pojebany i zapewne słuchał będę jeszcze długo. Przy "Sacraments of Descension" ostatni album Abhomine jawi się niczym kiepski żart, nie ujmując oczywiście zasług jego twórcy. Sięgajcie po nowy Perdition Temple bez najmniejszego wahania. Gwarantuję, że ta płyta rozniesie was na strzępy!
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz