Perdition
Temple
"Sacraments
of Descension"
Hells
Headbangers 2020
Dosłownie
chwilę temu płakałem tu nieco po rozpadzie Angelcorpse recenzując
ostatnie dokonania Pete'a Helmkampa. Nie wiedziałem jeszcze wówczas,
że tuż za rogiem czai się z nowym materiałem także Gene
Palubicki. Trzeba przyznać, że facet do tej pory działa z
zegarmistrzowską dokładnością, serwując kolejne pełne krążki
Perdition Temple precyzyjnie co pięć lat. No i, proszę państwa,
tak samo jak w przypadku dwóch poprzednich, tak i tym razem o
jakimkolwiek rozczarowaniu mowy być nie może. Wręcz przeciwnie,
jestem w stanie z nieczystym sumieniem stwierdzić, iż "Sacraments
of Descension" to najlepszy materiał jaki wyszedł spod palców
Gienka od czasu "The Inexorable". Ten krążek to prawie
trzydzieści pięć minut czystego deathmetalowego wpierdolu w starym
stylu. Od otwierającego płytę "Nemesis Obsecration" po
wieńczący dzieło "Antichrist" chłostani jesteśmy
niemiłosiernie ciężkimi a jednocześnie chwytliwymi riffami
kojarzącymi się bezpośrednio, co zresztą dziwić nie może, ze
wspomnianym na początku Angelcorpse i przede wszystkim z Morbid
Angel. O tak! Starych dobrych Morbidów jest na tej płycie więcej
niż na "Kingdoms Disdained". Kompletnie poniewiera mną
finezja a jaką Gene łączy technikę z brutalnością. Każdy
kolejny utwór kopie w ryj nowymi, tasującymi się niczym karty w
rękach Wielkiego Szu akordami i pokręconymi solówkami. Jeśli
liczycie na wolniejsze fragmenty, to zalecam wybranie się na bal
maturalny i wspólne odśpiewanie "Białego Misia".
Chłopaki nie bawią się w geriatrię i napierdalają ile fabryka
dała. Z tej muzyki bucha żywy ogień. Wymienianie jakichś
szczególnych utworów jest co najmniej bezsensowne, gdyż dokładnie
wszystkie z nich są niczym petardy z dopalającym się lontem, mocno
zaciśnięte w dłoni. Nie sposób nie wspomnieć o doskonale
zaaranżowanych partiach perkusyjnych. Ronnie Palmer nakurwia w swój
zestaw z taką intensywnością, że od samego słuchania łapy
krwawią mocniej niż przymocowanemu za pomocą gwoździ do krzyża
Nazareńczykowi. Wściekłe wokale dopełniają całości, dzięki
czemu otrzymujemy płytę z gatunku niemal doskonałych. Doprawdy nie
jestem w stanie doszukać się na niej jakichkolwiek
mankamentów.Słucham jej jak pojebany i zapewne słuchał będę
jeszcze długo. Przy "Sacraments of Descension" ostatni
album Abhomine jawi się niczym kiepski żart, nie ujmując
oczywiście zasług jego twórcy. Sięgajcie po nowy Perdition Temple
bez najmniejszego wahania. Gwarantuję, że ta płyta rozniesie was
na strzępy!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz