Antichrist
Siege Machine
"Morbid
Triumph"
Krucyator
Prod. 2020
Francuska
Krucyjator Productions po wydaniu debiutanckiego albumu Antichrist
Siege Machine, bardzo dobrej płyty nawiasem mówiąc, zrobiła mi
dobrze po raz kolejny wznawiając wcześniejsze wydawnictwo
wspomnianego bandu, czyli EP-kę "Morbid Triumph". Nieco
mnie ta decyzja zaskoczyła, lecz zdecydowanie bardziej uradowała.
Przede wszystkim z tego powodu, że uważam ten materiał za jeszcze
bardziej zabójczy niż "Schism Perpetration". Mimo iż
jest to jedynie nieco ponad kwadrans muzyki, to ilość energii i
nienawiści w niej skumulowanej mogłaby zakasować niejeden pełen
album. "Morbid Triumph" to siedem utworów z pogranicza war
i death metalu. I właśnie to "z pogranicza" robi tu
największą różnicę. Nie jest to bowiem kolejna kalka Blasphemy,
których to zresztą przebić się i tak nie da. Nie jest to jedynie
łupanie ku chwale cmentarza w Ross Bay. Antichrist Siege Machine
mają do zaoferowania zdecydowanie więcej. Pomijając już kwestię
brzmienia, które nie jest ekstremalnie syfiaste, choć nadal
klasyfikujące się w piwnicznej kategorii, duet z Virginii po prostu
serwuje nam od chuja i zajebania doskonałych riffów przy których
nie kręcić łbem, to jak nie zatańczyć przy marszu pogrzebowym
znienawidzonego wroga. Jasne, że pełno tu kanadyjskich wzorców.
Jest nieco wycofany rzygający nienawiścią wokal, są prymitywne,
chwilami marszowe bębny, są blasty i gniotące zwolnienia... Tak,
wszystko tu jest! I to tak logicznie poukładane, że ręce same
odmawiają składania się do "Zdrowaśki". Chłopaki
serwują nam tu rozpierdol w najczystszej okazałości i trzeba być
chyba debilem, żeby nie złapać przy tej muzyce za krzyż i nie
połamać go w pizdu! "Goat Throne", "Apostasy",
Pilaging Christendom"... Wymieniać dalej? No! Więc zamknąć
mordy i albo zapierdalać na nieszpory, albo full volume i nakurwiamy
"Morbid Triumph". Nie ma się co rozpisywać,
rozpierdalający matex!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz