CIDESPHERE
„Dawn of a New Epoch”
Testimony Records 2020
Obserwując
od jakiegoś czasu scenę muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej, jaką jest Metal, dochodzę do wniosku, że przez ostatnie lata
melodyjny odłam Death Metalowego szaleństwa coraz bardziej schodził na psy. Pod
płaszczykiem progresji i rozwoju gatunek stopniowo tracił na wartości, kierując
się w stronę Metalcore’a, a wiele zespołów podążyło za popularnością w stronę
popowej wrażliwości i rozmiękczonych, mainstreamowych, skomercjalizowanych
elementów, co spowodowało degrengoladę tego stylu. Na szczęście od tej reguły
są chlubne wyjątki, a niewątpliwie jednym z nich jest turecki zespół Cidesphere,
który po 18 latach uśpienia powrócił na scenę ze swym drugim albumem
długogrającym. Zespół ten cały czas pokazuje, że można grać melodyjnie, ale
zarazem mocno, zadziornie, charyzmatycznie, z odpowiednio ostrym pazurem i
jajami wielkości stodoły. Nie uświadczysz tu panie pedalskich, lukrowanych
melodyjek dla gładko uczesanych dzieci epoki emo, tu się gra ciężko, dosadnie i
z przytupem. Dźwięki zawarte na „Dawn…” to nawiązanie do klasycznych już dziś
strukturrodem z Göteborga wzbogaconych zagrywkami zaczerpniętymi z agresywnego Thrash Metalu i podlanych nieco melodyjną nutą
czarciego grania. Beczki napierdalają tu zatem mocno i soczyście pokazując przy
tym sporo technicznych patentów, sprzężony z nimi, ciężki bas srodze kopie po
żebrach, kąśliwe, jadowite riffy mimo sporego nasycenia melodią potrafią
konkretnie dojebać, a zawodowe, szorstkie growle przeplatane od czasu do czasu
wyższymi rejestrami idealnie asymilują się z zawartością muzyczną tego krążka,
trzymając jednocześnie wszystkie elementy krótko za pysk. Całość uzupełniają
bardzo dobre, nierzadko zdrowo zakręcone
partie solowe o wysokim stopniu technicznego zaawansowania. Jest w tym
pewna dawka At The Gates, Dark Tranquility, wczesnego In Flames, czy Hypocrisy,
oczywiście wszystko z należytym umiarem i zachowaniem własnego charakteru.
Dobrze to wszystko brzmi. Sound jest intensywny, mocny, tłusty, momentami
niezgorzej zagęszczony i selektywny, nie ma mowy jednak o nadmiernej
sterylności i słodyczy powodującej odruchy wymiotne. Zachowano tu odpowiednią
równowagę pomiędzy melodią a siłą uderzeniową tej płytki, więc bardzo dobrze
się jej słucha. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, iż ten album jest jak
żywcem wycięty z najbardziej płodnych dni tego stylu w drugiej połowie lat
90-tych. Nie jest to, może zbyt oryginalne, ale przynajmniej muzycy inspirują
się tym, co było najlepsze w tym gatunku. Tak więc, drogi czytelniku, jeżeli
jesteś fanem melodyjnej frakcji skandynawskiego Death Metalu starej szkoły, to
nowy materiał Cidesphere powinien ci wejść niczym zimna gorzałka i powinien Ci on
wybornie smakować. Na zdrowie zatem i niech moc będzie z Tobą.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz