wtorek, 2 marca 2021

Recenzja CIDESPHERE „Dawn of a New Epoch”

 

CIDESPHERE

„Dawn of a New Epoch”

Testimony Records 2020

Obserwując od jakiegoś czasu scenę muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej, jaką jest Metal,  dochodzę do wniosku, że przez ostatnie lata melodyjny odłam Death Metalowego szaleństwa coraz bardziej schodził na psy. Pod płaszczykiem progresji i rozwoju gatunek stopniowo tracił na wartości, kierując się w stronę Metalcore’a, a wiele zespołów podążyło za popularnością w stronę popowej wrażliwości i rozmiękczonych, mainstreamowych, skomercjalizowanych elementów, co spowodowało degrengoladę tego stylu. Na szczęście od tej reguły są chlubne wyjątki, a niewątpliwie jednym z nich jest turecki zespół Cidesphere, który po 18 latach uśpienia powrócił na scenę ze swym drugim albumem długogrającym. Zespół ten cały czas pokazuje, że można grać melodyjnie, ale zarazem mocno, zadziornie, charyzmatycznie, z odpowiednio ostrym pazurem i jajami wielkości stodoły. Nie uświadczysz tu panie pedalskich, lukrowanych melodyjek dla gładko uczesanych dzieci epoki emo, tu się gra ciężko, dosadnie i z przytupem. Dźwięki zawarte na „Dawn…” to nawiązanie do klasycznych już dziś strukturrodem z Göteborga wzbogaconych zagrywkami zaczerpniętymi z agresywnego Thrash Metalu i podlanych nieco melodyjną nutą czarciego grania. Beczki napierdalają tu zatem mocno i soczyście pokazując przy tym sporo technicznych patentów, sprzężony z nimi, ciężki bas srodze kopie po żebrach, kąśliwe, jadowite riffy mimo sporego nasycenia melodią potrafią konkretnie dojebać, a zawodowe, szorstkie growle przeplatane od czasu do czasu wyższymi rejestrami idealnie asymilują się z zawartością muzyczną tego krążka, trzymając jednocześnie wszystkie elementy krótko za pysk. Całość uzupełniają bardzo dobre, nierzadko zdrowo zakręcone  partie solowe o wysokim stopniu technicznego zaawansowania. Jest w tym pewna dawka At The Gates, Dark Tranquility, wczesnego In Flames, czy Hypocrisy, oczywiście wszystko z należytym umiarem i zachowaniem własnego charakteru. Dobrze to wszystko brzmi. Sound jest intensywny, mocny, tłusty, momentami niezgorzej zagęszczony i selektywny, nie ma mowy jednak o nadmiernej sterylności i słodyczy powodującej odruchy wymiotne. Zachowano tu odpowiednią równowagę pomiędzy melodią a siłą uderzeniową tej płytki, więc bardzo dobrze się jej słucha. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, iż ten album jest jak żywcem wycięty z najbardziej płodnych dni tego stylu w drugiej połowie lat 90-tych. Nie jest to, może zbyt oryginalne, ale przynajmniej muzycy inspirują się tym, co było najlepsze w tym gatunku. Tak więc, drogi czytelniku, jeżeli jesteś fanem melodyjnej frakcji skandynawskiego Death Metalu starej szkoły, to nowy materiał Cidesphere powinien ci wejść niczym zimna gorzałka i powinien Ci on wybornie smakować. Na zdrowie zatem i niech moc będzie z Tobą.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz