EARTHSHINE
„My Bones Shall Rest On the
Mountain”
Northern
Silence Productions 2021
Kolejnym
wydawnictwem, które ukaże się 26 lutego 2021 w barwach Northern Silence Productions,
jest drugi, pełny album australijskiego Earthshine. Ten założony przez braci Sama
i Connora Dwyerów projekt tworzy na swym najnowszym albumie klimatyczną muzykę
będącą wypadkową ciężkiego, tradycyjnego Doom Metalu i zimnego Black Metalu z
delikatną domieszką psychodelicznych struktur, Shoegaze i dosyć znaczącymi
wpływami post-metalowych brzmień. Duży wpływ na muzykę tu zawartą miały
osobiste doświadczenia Sama, który zamieszkał w Japonii, a zwłaszcza wyjątkowo
śnieżne i mroźne zimy, jakie tam napotkał, podczas gdy Connor pozostając w
Australii, zajął się zgłębianiem odmiennych stanów świadomości, będąc pod
silnym wpływem muzyki psychodelicznej. Z tych jakże odmiennych inspiracji duet
ten stworzył płytę, na której jadowite, wściekłe erupcje Black Metalowej agresji
przeplatają się i łączą ze spokojniejszymi, atmosferycznymi, nierzadko ulotnymi
partiami zmierzającymi w stronę post-metalowych tekstur, psychoaktywnym,
hipnotyzującym graniem przenikającym w głąb kory mózgowej i ciężkimi,
zagęszczonymi, szorstkimi, masywnymi, Doom Metalowymi blokami bazaltu
przyozdobionymi odrobiną dysonansu. Całkiem ładnie to ze sobą współgra,
poszczególne kompozycje są spójne, operują sporą paletą barw, ale mają jeden
wspólny mianownik. Nie uświadczysz w nich pozytywnych wibracji. Unoszą się i
opadają niczym ogromna, smolista fala oceaniczna, wszystkie są ciężkie, ponure
i mają zdecydowanie przygnębiający feeling. Można zatopić się w te dźwięki i
niezgorzej z nimi popłynąć, zwłaszcza jeżeli nasze nastawienie do otaczającej
nas rzeczywistości nie należy akurat do optymistycznych. Mnie aż tak mocno ta
płytka nie wciągnęła, choć przyznaję, że pewne jej fragmenty solidnie mnie
przeorały. „Moje Kości Spoczną na Górze” zawiera bowiem ciekawe partie wiosła
operującego ociężałymi, wspinającymi się riffami, które gniotą potwornie, grube
basowe nuty wygaszane z wolna w ambientowych jeziorach, czy dziwne kombinacje
przesterowanych, jadowitych, surowo rzeźbiących gitar z czystym wokalem. Spora
jej część przeszła jednak jakby obok mnie, zwłaszcza te dosyć mocno
kakofoniczne, Black Metalowe wykwity, a także ślimaczące się post-Metalowe
pitolenia jakoś nie przemawiały do mnie tak, jak powinny, drażniąc mnie dosyć
poważnie. Przesłuchałem tę płytkę kilkukrotnie z umiarkowaną przyjemnością i
raczej już do niej nie wrócę, ale dla wszystkich fanów klimatycznego,
ciężkiego, emocjonalnego grania będzie to z pewnością ciekawa pozycja, z którą
zapewne zaprzyjaźnią się na znacznie dłużej niż ja.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz