środa, 10 marca 2021

Recenzja EARTHSHINE „My Bones Shall Rest On the Mountain”

 

EARTHSHINE

„My Bones Shall Rest On the Mountain”

Northern Silence Productions 2021

Kolejnym wydawnictwem, które ukaże się 26 lutego 2021 w barwach Northern Silence Productions, jest drugi, pełny album australijskiego Earthshine. Ten założony przez braci Sama i Connora Dwyerów projekt tworzy na swym najnowszym albumie klimatyczną muzykę będącą wypadkową ciężkiego, tradycyjnego Doom Metalu i zimnego Black Metalu z delikatną domieszką psychodelicznych struktur, Shoegaze i dosyć znaczącymi wpływami post-metalowych brzmień. Duży wpływ na muzykę tu zawartą miały osobiste doświadczenia Sama, który zamieszkał w Japonii, a zwłaszcza wyjątkowo śnieżne i mroźne zimy, jakie tam napotkał, podczas gdy Connor pozostając w Australii, zajął się zgłębianiem odmiennych stanów świadomości, będąc pod silnym wpływem muzyki psychodelicznej. Z tych jakże odmiennych inspiracji duet ten stworzył płytę, na której jadowite, wściekłe erupcje Black Metalowej agresji przeplatają się i łączą ze spokojniejszymi, atmosferycznymi, nierzadko ulotnymi partiami zmierzającymi w stronę post-metalowych tekstur, psychoaktywnym, hipnotyzującym graniem przenikającym w głąb kory mózgowej i ciężkimi, zagęszczonymi, szorstkimi, masywnymi, Doom Metalowymi blokami bazaltu przyozdobionymi odrobiną dysonansu. Całkiem ładnie to ze sobą współgra, poszczególne kompozycje są spójne, operują sporą paletą barw, ale mają jeden wspólny mianownik. Nie uświadczysz w nich pozytywnych wibracji. Unoszą się i opadają niczym ogromna, smolista fala oceaniczna, wszystkie są ciężkie, ponure i mają zdecydowanie przygnębiający feeling. Można zatopić się w te dźwięki i niezgorzej z nimi popłynąć, zwłaszcza jeżeli nasze nastawienie do otaczającej nas rzeczywistości nie należy akurat do optymistycznych. Mnie aż tak mocno ta płytka nie wciągnęła, choć przyznaję, że pewne jej fragmenty solidnie mnie przeorały. „Moje Kości Spoczną na Górze” zawiera bowiem ciekawe partie wiosła operującego ociężałymi, wspinającymi się riffami, które gniotą potwornie, grube basowe nuty wygaszane z wolna w ambientowych jeziorach, czy dziwne kombinacje przesterowanych, jadowitych, surowo rzeźbiących gitar z czystym wokalem. Spora jej część przeszła jednak jakby obok mnie, zwłaszcza te dosyć mocno kakofoniczne, Black Metalowe wykwity, a także ślimaczące się post-Metalowe pitolenia jakoś nie przemawiały do mnie tak, jak powinny, drażniąc mnie dosyć poważnie. Przesłuchałem tę płytkę kilkukrotnie z umiarkowaną przyjemnością i raczej już do niej nie wrócę, ale dla wszystkich fanów klimatycznego, ciężkiego, emocjonalnego grania będzie to z pewnością ciekawa pozycja, z którą zapewne zaprzyjaźnią się na znacznie dłużej niż ja.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz