niedziela, 28 marca 2021

Recenzja Witchfuck „Black Blood Baptism”

 

Witchfuck

„Black Blood Baptism”

Godz Ov War 2021

Mimo iż Witchfuck jest zespołem z dość krótkim stażem, jego nazwa obiła mi się o uszy przynajmniej kilkukrotnie w ostatnim czasie. Jako że były to zazwyczaj opinie sprzeczne, z wielkim zainteresowaniem sięgnąłem po świeżutki, jeszcze pachnący farbą drukarską debiut owych gentlemanów, by przekonać się, czy zespół ten wart jest czegoś więcej niż funta kłaków. Chłopaki grają polski black metal w dość podobny sposób jak robiono to nad Wisłą na początku lat dziewięćdziesiątych. Zatem mimo iż silnie inspirowany scena skandynawską, to jednak charakterystycznie nasz. I to absolutnie nie dlatego, że część utworów zaśpiewana została w rodzimym języku, nie do końca też z powodu nieco drażniącego angielskiego w polskim wydaniu. Kto dorastał we wspomnianym okresie, ten zapewne wyczuje tu wyraźne wibracje towarzyszące wczesnym nagraniom Behemoth czy Damnation. Witchfuck grają dość prosto, podkreślając bezpośredniość swojego przekazu thrashowymi a chwilami wręcz punkowymi elementami. Nikt nie bawi się tu w filozofowanie czy przesadne kombinacje. Utwory potrafią z kolei mocno sponiewierać i są chwilami mocno chwytliwe. Słychać, że zespół czuje co gra i gra co czuje. Z drugiej jednak strony mam silne wrażenie jakby płyta była robiona na szybko i w niektórych fragmentach trafiło się parę zapchajdziur. Gdyby było tu więcej takich solidnych ciosów jak choćby zajeżdżający odrobinę Zyklon B tytułowy „Black Blood Baptism” czy „Sulfur Goat”, to faktycznie można by bić brawo. Czegoś mi tu jednak brakuje, mimo iż smakuję tej silnie siarkowej zupy po raz kolejny. Może nieco większej zadziorności, może wyraźniejszych śladów własnej tożsamości… Bo ze strony technicznej nie ma się do czego przyczepić. Muzycy na instrumentach się znają, brzmienie jak na ten rodzaj grania tez jest jak najbardziej poprawne. Nie jest to jednak nic wybitnego, ot solidna pozycja w katalogu Bogów Wojny. Sprawdzić jak najbardziej można, bo czas spędzony z Witchfuck absolutnie nie będzie stracony. Wątpię jednak, by chciało mi się do tego krążka zbyt często wracać.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz