czwartek, 11 marca 2021

Recenzja Sulpur "Embracing Hatred and Beckoning Darkness”

 

Sulpur

"Embracing Hatred and Beckoning Darkness”

Amor Fati / Ancient Rec. 2021

Przy okazji zaznajamiania się z debiutem Sulpur przypomniał mi się krążek Akolyth sprzed niemal roku. Głównie z dwóch powodów. Oba albumy sygnowane są logo Amor Fati i o obu zespołach w zasadzie niewiele wiadomo. Skąd pochodzą, kto w nich gra... No może w przypadku autora "Embracing Hatred and Beckoning Darkness" sprawa jest odrobinę bardziej przejrzysta, bo na fotce promocyjnej widać, że to jednoosobowy projekt. I tyle. Szybko okazuje się, że w Amor Fati mają łeb do takich tajemniczych tworów, bowiem Sulpur to kolejny mocny cios z tej stajni. Już bardzo dobre, wprowadzające w mroczny klimat intro sygnalizuje ciekawy materiał. Zaraz po nim uszy atakuje garażowe brzmienie, beczki przypominające dźwięk kartofli zrzucanych przez okienko do piwniczki, głośno strzelające blachy i brzęczące tremolo. Momentalnie nastaje chłód a my czujemy się jak byśmy wylądowali w domowym przyodziewku gdzieś w okolicach Bergen. Nazwa ta pada tu nieprzypadkowo, gdyż wpływy drugiej fali nordyckiego black metalu, zwłaszcza jego norweskiej wersji, są na tej płycie w zasadzie myślą przewodnią. Zatem chłoszczące, niby proste a równocześnie solidnie przemyślane akordy z zachowaniem melodyjnej estetyki, ostre a jednocześnie diabelnie chwytliwe, to w zamyśle autora zaklęcia do bram piekieł. Nie brak na tym krążku fragmentów bardzo bezpośrednich, chwytających od razu, jak choćby riff otwierający "Blessed by Foul Magick", ale też sporo niespodzianek wypełza z drugiego planu dopiero gdy muzyka Sulfur zacznie pomału w nas wsiąkać. Pięć utworów na "Embracing Hatred..." to muzyka surowa, bez dwóch zdań staroszkolna, momentami mogąca kojarzyć się z wczesnym Immortal czy Abigor, w innych partiach zahaczająca o fińskie melodie spod znaku Horna. Jednak nie ogranicza się ona jedynie do ślepego patrzenia na lata dziewięćdziesiąte, czego dowodem choćby "A Temple Draped In Shadow", gdzie na chwilę pojawiają się bardziej nowoczesne, francuskie dysonanse. Co prawda przez większość płyty jesteśmy wystawieni na bezlitosną chłostę, jednak Sulpur nie zapomina dać nam także kilku chwil byśmy zdążyli krwawić. Album kończy fragment akustyczny z towarzyszącymi dziwnymi dźwiękami znanymi z wprowadzenia, zataczając krąg. I kiedy zamknie się on kilka razy, zauważamy, że jesteśmy w nim uwięzieni bez możliwości ucieczki. Dobra rzecz.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz