INFERNALIZER
„The Ugly Truth”
Rockshots Records 2021
Infernalizer zrodził się w głowie
Claudio Ravinale, który piastował posadę gardłowego w Melo-Death Metalowym
zespole Disarmonia Mundi. Zapragnął On dać upust swoim fascynacjom klasycznymi
zespołami lat 80-tych spod znaku Hard & Heavy oraz bardziej ponurym,
gotyckim klimatom reprezentowanym choćby przez The
Sisters of Mercy. Jak zapragnął, tak też uczynił, a efektem jego postanowienia
jest pierwszy album długogrający, który 26.02.2021 miał swą premierę w barwach
Rockshots Records. „The Ugly Truth” to 10 wałków przystępnego, łatwego w
odbiorze grania, które z pewnością znajdzie całe legiony zwolenników pośród
fanów szeroko pojętego Gotyckiego Metalu. Zaznaczam od razu, że to zupełnie nie
moje klimaty, tzn. liznąłem trochę takiego grania podczas największej
prosperity tego gatunku i są płyty, które uważam za dobre, jednak ten materiał
nie zaliczy się do tej grupy. Zbyt miękkie to i ugłaskane, a i klimat, który tu
panuje, także na łopatki mnie nie powalił. Nie mogę jednak powiedzieć, że to
totalne gówno, gdyż usłyszałem tu trochę dobrego grania opartego na
klasycznych, melodyjnych riffach, zimnych harmoniach, dobrych partiach solowych
i równej sekcji, które pełnymi garściami czerpie z Heavy Metalowej spuścizny i
przywodzi na myśl produkcje Danzig, czy Alice Cooper. Te tradycyjne patenty
polano obficie gotyckim sosem, więc słuchając „The Ugly Truth”, do głowy
przychodzą takie nazwy, jak wspomniane tu już The Sisters of Mercy, Type o
Negative, Fields of the Nephilim, czy The 69 Eyes. Momentami kompozycje te
posiadają także surowy, punkowy szlif, co sprawia, że nabierają bardziej
szorstkiego charakteru, a i nieco rozwiązań znanych z płyt Nine Inch Nails
także tu napotkamy. Rolę przewodnią, prócz bardzo mocno zaakcentowanego
parapetu pełni tu jednak zdecydowanie wokal. Te dwie składowe, czyli klawisze i
praca gardłowego, który wydobywa z siebie mroczne, ziarniste śpiewy,
sporadyczne krzyki i warknięcia oraz złowieszcze słowo mówione odpowiadają
praktycznie w całości za ponure wibracje tego krążka. Jak dla mnie jest to
jednak mrok dla grzecznych, ładnie uczesanych nastolatków, którzy podczas
słuchania tej płyty dostaną solidnych, pąsowych wypieków, rozemocjonowani pójdą
podotykać się trochę pod prysznicem, a
później wyhaczą całusa od mamy i udadzą się grzecznie spać. Pomijając już jednak
moje, czysto subiektywne gusta, utwory na tej płycie wydają się niekiedy
niedokończone. Urywają się czasami, chuj wie dlaczego, a chwilami aż prosi się,
aby pociągnąć to nieco dalej, bądź połączyć z następnym wałkiem. Od strony
czysto technicznej do niczego przyczepić się nie można, panowie mają bardzo
dobry warsztat i wiedzą, jak używać swych instrumentów, aby osiągnąć zamierzony
cel. Brzmienie odpowiednie do takiego grania. Jest przestrzeń dla tworzenia
atmosfery, trochę kurzu i piwnicznej wilgoci i delikatny kopniak, aby zaróżowić
pośladki, ale nie zrobić nikomu krzywdy. Jak na kogoś, kto nie gustuje w takim
graniu, to całkiem sporo napisałem o tej płycie, pora zatem podsumować te
wypociny i kończyć tę nierówną walkę. „Brzydka Prawda” to jak dla mnie album
zbyt ładny i akuratny, ale wszyscy fani klasycznie zorientowanego,
przyswajanego bezproblemowo, melodyjnego, gotyckiego grania powinni się nim
zainteresować, gdyż może on przynieść im kilka radosnych chwil.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz