Fornicatador
„Baphomet
Fellatio Apocalypse”
Terrible
Mutilation Rec. 2020
Podobno
na kaca najlepsza praca. Jeśli jednak jest niedziela a w głowie szumi
wczorajszy syf, to najlepszym lekarstwem jest zwalczyć go jeszcze większym
syfem. I tak się akurat składa, że pod ręką znajduje się zeszłoroczna EP-ka
australijskiego Fornicatador o jakże pięknie brzmiącymi tytule. Po jej
odpaleniu otrzymamy prosto w twarz dwadzieścia minut obskurnego i prostego,
totalnie zagruzowanego black/doom/death metalu. Kompozycje Kangurów są tak
gęste i duszne, że uczucie braku tlenu staje się nad wyraz realistyczne. Same
utwory utrzymane są w większości w średnim lub wolnym tempie, choć emanująca z
nich energia sprawia wrażenie jak gdyby piekło miało lada moment zerwać się ze
smyczy. I chwilami tak się dzieje. Fornicatador bardzo sprawnie dozują dawkę
niepohamowanej agresji neutralizując ją bulgoczącą, zalewającą wszystko lawą.
Zespół nie onanizuje się przesadnie skomplikowanymi zagrywkami, stawia na
prostotę i przede wszystkim ciężar. Pięć ciosów na "Baphomet Fellatio
Apocalypse" ma nas potraktować niczym wkurwione aligatory - chwycić
ostrymi kłami za gardło i wciągnąć pod wodę, byśmy czuli jak życie pomału
gaśnie. Brzmienie tego materiału jest z kolei mętne jak wody w których wspomniane
przed chwilą gady żerują – prawdziwe bagno. Na pewno nie jest to muzyka do
ponucenia pod prysznicem. Ona odpycha, zniechęca i obrzydza. Jest esencją tego,
czym powinien być czarci metal. Bardzo dobre lekarstwo na ciężki poranek.
Szkoda jedynie, że płyta kończy się tak szybko, ale zawsze można sobie
wcisnąć „repeat” i doświadczyć sonicznego upodlenia po raz kolejny.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz