niedziela, 7 marca 2021

Recenzja Fornicatador „Baphomet Fellatio Apocalypse”

 

Fornicatador

„Baphomet Fellatio Apocalypse”

Terrible Mutilation Rec. 2020


Podobno na kaca najlepsza praca. Jeśli jednak jest niedziela a w głowie szumi wczorajszy syf, to najlepszym lekarstwem jest zwalczyć go jeszcze większym syfem. I tak się akurat składa, że pod ręką znajduje się zeszłoroczna EP-ka australijskiego Fornicatador o jakże pięknie brzmiącymi tytule. Po jej odpaleniu otrzymamy prosto w twarz dwadzieścia minut obskurnego i prostego, totalnie zagruzowanego black/doom/death metalu. Kompozycje Kangurów są tak gęste i duszne, że uczucie braku tlenu staje się nad wyraz realistyczne. Same utwory utrzymane są w większości w średnim lub wolnym tempie, choć emanująca z nich energia sprawia wrażenie jak gdyby piekło miało lada moment zerwać się ze smyczy. I chwilami tak się dzieje. Fornicatador bardzo sprawnie dozują dawkę niepohamowanej agresji neutralizując ją bulgoczącą, zalewającą wszystko lawą. Zespół nie onanizuje się przesadnie skomplikowanymi zagrywkami, stawia na prostotę i przede wszystkim ciężar. Pięć ciosów na "Baphomet Fellatio Apocalypse" ma nas potraktować niczym wkurwione aligatory - chwycić ostrymi kłami za gardło i wciągnąć pod wodę, byśmy czuli jak życie pomału gaśnie. Brzmienie tego materiału jest z kolei mętne jak wody w których wspomniane przed chwilą gady żerują – prawdziwe bagno. Na pewno nie jest to muzyka do ponucenia pod prysznicem. Ona odpycha, zniechęca i obrzydza. Jest esencją tego, czym powinien być czarci metal. Bardzo dobre lekarstwo na ciężki poranek. Szkoda jedynie, że płyta kończy się tak szybko, ale zawsze można sobie  wcisnąć „repeat” i doświadczyć sonicznego upodlenia po raz kolejny.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz