LOS MALES DEL MUNDO
„Descent Towards Death”
Northern
Silence Productions 2021
Ponownie
zaglądamy do ogródka Northern Silence Productions. Przyczynkiem do udania się
tam jest debiutancki album długogrający argentyńskiego projektu Los Males Del
Mundo, który to swą premierę miał 26.02.2021. Zespół z Buenos Aires, ogólnie
rzecz biorąc, rzeźbi klimatyczny Black Metal, a gdy przyjrzymy się tej muzyce
nieco bliżej, to bez większych problemów usłyszymy, że jest to bardzo zgrabne
połączenie melodyjnego, czarciego grania charakterystycznego dla późnych lat
90-tych i współczesnych, opartych na atonalnych akordach, koncepcyjnych albumów
penetrujących bardzo często najczarniejsze zakamarki ludzkiej duszy. „Descent
Towards Death”, to czterdziestominutowa podróż nasiąknięta mocno nihilizmem i
mizantropią przedstawiona przy pomocy pięciu wałków, w których agresywne,
wściekłe, siarczyste pasaże mieszają się i przenikają z zagęszczonymi,
subiektywnie emocjonalnymi, żyletkowymi z lekka pejzażami pełnymi
melancholijnych melodii. W żądnym razie nie jest to album wypełniony jadowitą
napierdalanką, przy którym można pomachać łbem dla Szatana, jest to raczej
płyta z gatunku tych, których słucha się w ciemnym pokoju, przy blasku świec z
ulubionym alkoholem w dłoni smakując z wolna ponurą atmosferę i wszelakie,
zaklęte rewiry tego krążka. Całkiem do rzeczy to muzyka, dźwięki tworzone przez
Los Males Del Mundo wciągają i hipnotyzują, ukazując słuchaczowi świat przez
pryzmat filozoficznych przemyśleń Friedricha Nietzschego, Emila Ciorana, czy
Arthura Schopenhauera, co widoczne jest zwłaszcza w tekstach inspirowanych tymi
myślicielami. Jeżeli zaś chodzi o warstwę stricte muzyczną, to napotkamy tu
solidnie gniotące bębny, które najczęściej operują w średnich tempach, ale nie
stronią także od siarczystego przypierdolenia, czy też ociężałych, mozolnych
fragmentów, dudniący złowrogo bas, zagęszczone, emanujące ciemnością, przelewające
niczym mroczne wody Styksu, zimne riffy i agresywne, złowieszcze, momentami
wręcz histeryczne wokale o delikatnie depresyjnym wydźwięku. Brzmi to wszystko
bez zarzutu, jest moc, przestrzeń i odpowiednia gęstość, więc słucha się tej
płytki bezproblemowo i można wraz z nią pożeglować po akwenach pesymistycznych
wibracji, o ile ktoś oczywiście lubi takie atmosferyczne, konceptualne granie.
Mój rejs w towarzystwie „Descent…” trwał trzy, długie noce i jak na razie
zawinąłem do portu, po tych trzech razach odniosłem bowiem wrażenie, że
wszystko już zobaczyłem. Nie wiem, może jeszcze kiedyś popłynę z tymi dźwiękami,
aby ponownie eksplorować argentyńską ciemność, czas pokaże. Niezła płytka, ale
do obsrania daleko.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz