wtorek, 9 marca 2021

Recenzja LOS MALES DEL MUNDO „Descent Towards Death”

 

LOS MALES DEL MUNDO

„Descent Towards Death”

Northern Silence Productions 2021

Ponownie zaglądamy do ogródka Northern Silence Productions. Przyczynkiem do udania się tam jest debiutancki album długogrający argentyńskiego projektu Los Males Del Mundo, który to swą premierę miał 26.02.2021. Zespół z Buenos Aires, ogólnie rzecz biorąc, rzeźbi klimatyczny Black Metal, a gdy przyjrzymy się tej muzyce nieco bliżej, to bez większych problemów usłyszymy, że jest to bardzo zgrabne połączenie melodyjnego, czarciego grania charakterystycznego dla późnych lat 90-tych i współczesnych, opartych na atonalnych akordach, koncepcyjnych albumów penetrujących bardzo często najczarniejsze zakamarki ludzkiej duszy. „Descent Towards Death”, to czterdziestominutowa podróż nasiąknięta mocno nihilizmem i mizantropią przedstawiona przy pomocy pięciu wałków, w których agresywne, wściekłe, siarczyste pasaże mieszają się i przenikają z zagęszczonymi, subiektywnie emocjonalnymi, żyletkowymi z lekka pejzażami pełnymi melancholijnych melodii. W żądnym razie nie jest to album wypełniony jadowitą napierdalanką, przy którym można pomachać łbem dla Szatana, jest to raczej płyta z gatunku tych, których słucha się w ciemnym pokoju, przy blasku świec z ulubionym alkoholem w dłoni smakując z wolna ponurą atmosferę i wszelakie, zaklęte rewiry tego krążka. Całkiem do rzeczy to muzyka, dźwięki tworzone przez Los Males Del Mundo wciągają i hipnotyzują, ukazując słuchaczowi świat przez pryzmat filozoficznych przemyśleń Friedricha Nietzschego, Emila Ciorana, czy Arthura Schopenhauera, co widoczne jest zwłaszcza w tekstach inspirowanych tymi myślicielami. Jeżeli zaś chodzi o warstwę stricte muzyczną, to napotkamy tu solidnie gniotące bębny, które najczęściej operują w średnich tempach, ale nie stronią także od siarczystego przypierdolenia, czy też ociężałych, mozolnych fragmentów, dudniący złowrogo bas, zagęszczone, emanujące ciemnością, przelewające niczym mroczne wody Styksu, zimne riffy i agresywne, złowieszcze, momentami wręcz histeryczne wokale o delikatnie depresyjnym wydźwięku. Brzmi to wszystko bez zarzutu, jest moc, przestrzeń i odpowiednia gęstość, więc słucha się tej płytki bezproblemowo i można wraz z nią pożeglować po akwenach pesymistycznych wibracji, o ile ktoś oczywiście lubi takie atmosferyczne, konceptualne granie. Mój rejs w towarzystwie „Descent…” trwał trzy, długie noce i jak na razie zawinąłem do portu, po tych trzech razach odniosłem bowiem wrażenie, że wszystko już zobaczyłem. Nie wiem, może jeszcze kiedyś popłynę z tymi dźwiękami, aby ponownie eksplorować argentyńską ciemność, czas pokaże. Niezła płytka, ale do obsrania daleko.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz