BLOOD OATH
„Lost In An Eternal Silence”
Caligari Records (2023)
Chilijscy
deathmetalowcy z Blood Oath dali się zauważyć światu sześć lat temu Epką „The
Line Between”. Przez ten czas ekipa z kraju Andów nie dawała wyraźniejszych
znaków życia, powracając teraz – nieco niespodziewanie – debiutanckim albumem
„Lost In An Eternal Silence”. Wiadomo, że jak Chile to lipy nie ma, ale Blood
Oath zdecydowanie wymyka się muzycznemu szablonowi, który kultywują tamtejsze
bandy. Nie to ani szaleńczy thrash z nieokiełznanym basem, ani jaskiniowa
inkarnacja Incantation. Źródeł inspiracji dla panów z Blood Oath należałoby
szukać w osobie Chucka Schuldinera i jego późnych nagraniach. Wbrew pozorom
granie tego typu jest obecnie dość niemodne i już dawno nie słyszałem
wydawnictwa utrzymanego w tej konwencji, które by mi zażarło. Po wielokrotnych
odsłuchach „Lost In An Eternal Solstice” mogę powiedzieć to, że choć nie nazwę
tej relacji miłością, to jest w tej płycie coś absolutnie wyjątkowego. Co tu
dużo gadać – Chilijczycy grać potrafią i grają z precyzją japońskiego
pracownika produkcyjnego, punktują słuchacza raz po raz chirurgicznie
precyzyjnymi riffami, mamią dalece niebanalnymi solówkami i rozbudowanymi
kompozycjami, czarują melodiami ocierając się czasem o wczesny melodeath. Jest
jednak kilka powodów, dla których nie potrafią w pełni zachwycić się tą płytą.
Pierwszym jest zdecydowanie zbyt słaby growl, pozbawiony mocy i drapieżności,
pomimo że jest on utrzymany w późnoschuldinerowym stylu. Drugim zarzutem jaki
kieruję pod adresem tego wydawnictwa jest brzmienie – trochę chude, mało mięsiste,
z odrobinę klikającymi stopami, które kłują w uszy tu i ówdzie. Można
dyskutować czy ta nieco undergroundowa i surowa produkcja jest adekwatna do
tego typu grania, dla jednych może być ona atutem i zachętą, stanowiąc kontrę
do wycyzelownych produkcji, z drugiej strony nie da się zaprzeczyć, że mięska
trochę brakuje. Praca garowego także nie należy do spektakularnych (jak na
standardy tego typu grania), zdecydowane większą robotę robią tu wiosła (w tym
basowe) i to one są tutaj motorem napędowym tego wydawnictwa. Ale najważniejszą
rzeczą w tym moim wywodzie jest jednak to, że pomimo tych niedoskonałości
kwartet z Andów okazuję się być kolektywem naprawdę świetnych kompozytorów,
którzy potrafią wszelkie swoje atuty i braki przekuć na sukces, jednocześnie unikając
tego, żeby inspiracja była jednoznaczna z naśladownictwem. „Lost In An Eternal
Silence” to przede wszystkim osiem naprawdę wybornie napisanych numerów (z
kilkoma drobnymi mieliznami). Z tych dźwięków emanuje naturalizm, którego tak
bardzo brakuje zespołom grającym tego typu death metal. Bierzcie i jedzcie,
jestem skłonny uznać Blood Oath obok Atvm za najlepszy, młody band hołdujący
tradycji postschuldinerowego metalu śmierci. Polecam z całego serca!
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz