wtorek, 22 sierpnia 2023

Recenzja BLOOD OATH „Lost In An Eternal Silence”

 

BLOOD OATH

„Lost In An Eternal Silence”

Caligari Records (2023)

Chilijscy deathmetalowcy z Blood Oath dali się zauważyć światu sześć lat temu Epką „The Line Between”. Przez ten czas ekipa z kraju Andów nie dawała wyraźniejszych znaków życia, powracając teraz – nieco niespodziewanie – debiutanckim albumem „Lost In An Eternal Silence”. Wiadomo, że jak Chile to lipy nie ma, ale Blood Oath zdecydowanie wymyka się muzycznemu szablonowi, który kultywują tamtejsze bandy. Nie to ani szaleńczy thrash z nieokiełznanym basem, ani jaskiniowa inkarnacja Incantation. Źródeł inspiracji dla panów z Blood Oath należałoby szukać w osobie Chucka Schuldinera i jego późnych nagraniach. Wbrew pozorom granie tego typu jest obecnie dość niemodne i już dawno nie słyszałem wydawnictwa utrzymanego w tej konwencji, które by mi zażarło. Po wielokrotnych odsłuchach „Lost In An Eternal Solstice” mogę powiedzieć to, że choć nie nazwę tej relacji miłością, to jest w tej płycie coś absolutnie wyjątkowego. Co tu dużo gadać – Chilijczycy grać potrafią i grają z precyzją japońskiego pracownika produkcyjnego, punktują słuchacza raz po raz chirurgicznie precyzyjnymi riffami, mamią dalece niebanalnymi solówkami i rozbudowanymi kompozycjami, czarują melodiami ocierając się czasem o wczesny melodeath. Jest jednak kilka powodów, dla których nie potrafią w pełni zachwycić się tą płytą. Pierwszym jest zdecydowanie zbyt słaby growl, pozbawiony mocy i drapieżności, pomimo że jest on utrzymany w późnoschuldinerowym stylu. Drugim zarzutem jaki kieruję pod adresem tego wydawnictwa jest brzmienie – trochę chude, mało mięsiste, z odrobinę klikającymi stopami, które kłują w uszy tu i ówdzie. Można dyskutować czy ta nieco undergroundowa i surowa produkcja jest adekwatna do tego typu grania, dla jednych może być ona atutem i zachętą, stanowiąc kontrę do wycyzelownych produkcji, z drugiej strony nie da się zaprzeczyć, że mięska trochę brakuje. Praca garowego także nie należy do spektakularnych (jak na standardy tego typu grania), zdecydowane większą robotę robią tu wiosła (w tym basowe) i to one są tutaj motorem napędowym tego wydawnictwa. Ale najważniejszą rzeczą w tym moim wywodzie jest jednak to, że pomimo tych niedoskonałości kwartet z Andów okazuję się być kolektywem naprawdę świetnych kompozytorów, którzy potrafią wszelkie swoje atuty i braki przekuć na sukces, jednocześnie unikając tego, żeby inspiracja była jednoznaczna z naśladownictwem. „Lost In An Eternal Silence” to przede wszystkim osiem naprawdę wybornie napisanych numerów (z kilkoma drobnymi mieliznami). Z tych dźwięków emanuje naturalizm, którego tak bardzo brakuje zespołom grającym tego typu death metal. Bierzcie i jedzcie, jestem skłonny uznać Blood Oath obok Atvm za najlepszy, młody band hołdujący tradycji postschuldinerowego metalu śmierci. Polecam z całego serca!

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz