Invultation
„Feral Legion”
Sentient Ruin Laboratories 2023
Nazwę,
którą widzicie powyżej, znać już powinniście. Przynajmniej jeśli w miarę
regularnie śledzicie to, o czym do was rozmawiam na łamach Apocalyptic Rites.
Przytaczałem ją bowiem przynajmniej dwa razy w przeciągu ostatnich lat Dla
przypomnienia. Invultation to jednoosobowy projekt kolesia z Ohio, który to
siedem lat temu zapragnął siać śmierć i pożogę, nagrał dwa pelniaki, że demówki
i koła od rowera nie wspomnę, i zrobił na mnie naprawdę mocne wrażenie. Z
niekłamaną chęcią sięgnąłem zatem po krążek numer trzy, który to za kilkanaście
dni wychyli łeb ze swojej nory. „Zwierzęcy Legion” otwiera krótki, marszowy
wprowadzacz, po którym rozpętuje się tradycyjne dla Invultation piekło. Jeżeli
ktokolwiek, kto zaznajomił się z wcześniejszymi nagraniami Amerykanina
oczekiwał jakichś zmian, to musiał być albo upośledzony, albo nie kumać
najprostszych zasad stanowiących podstawę war / black metalu. Andrew Lampe w
sposób wzorowy kumuluje w swoich kompozycjach wszystko, co tacy nauczyciele jak
Blasphemy czy Revenge zadawali do odrobienia w domu. Znajdziemy tu zatem
niespełna czterdzieści minut muzyki będącej mieszanką ekstremalnych, surowych
kopów w ryj z wolniejszymi, gniotącymi trzewia zwolnieniami, przy których łeb sam się rwie do „dziobaka”. Zaletą tej
muzyki jest jej totalna surowość, prymitywizm, i nie oglądanie się na
współczesne trendy. Chłop najzwyczajniej w świecie napierdala dla Szatana,
siejąc wojnę i całkowite zniszczenie. Oczywiście wszystko brzmi tu w chuj
surowo i jebie organicznością. Oryginalności w tym nie uświadczysz, ale komu ja
to kurwa gadam? Jeśli ktoś potrzebuje surowego nakurwu, mocno pachnącego
podmokłą, śmierdzącą rozkładem ziemią z rzeczonego cmentarza, to żadna inna
rekomendacja potrzebna nie jest. Facet z Invultation po raz kolejny dostarczył.
Wszystkiego, co w gatunku najlepsze. No to co ja tu będę się produkował? Chyba
wszystko jasne…
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz