wtorek, 29 sierpnia 2023

Recenzja Calnek „Blood of the Wild”

 

Calnek

„Blood of the Wild”

Wolfspell Rec. 2023

Jakoś mi się tak w głowie utrwaliło, że kiedy otrzymałem do odsłuchu kolejne dwie nowości z Wolfspell Records, z automatu założyłem, iż będą to hordy Fińskie. No, może w przypadku Kalmankantaja nie musiałem zgadywać, bo znałem, ale Calnek odruchowo wrzuciłem do tego samego wora. I nawet słuchając „Blood of the Wild” mi się wszystko zgadzało… Ale po kolei… Rzeczony album to zremasterowana reedycja, albo pierwsze fizyczne wydanie, jak kto woli,  wypuszczonego pod koniec ubiegłego roku w formie cyfrowej materiału pod tym samym tytułem. I nie jest to bynajmniej zespół z Finlandii, lecz jednoosobowy projekt, ciebie proszę, kolesia z Kanady. Nie wiem gdzie on zabłądził, albo może emigrował, ale tworzone przez niego kompozycje wydźwięk mają na wskroś skandynawski. Z dużym wskazaniem na wspomniany już wcześniej kraj tysiąca jezior. Przynajmniej jeśli chodzi o gitarowe harmonie towarzyszące nam przy obcowaniu z „Blood of the Wild”. Shade nie forsuje bowiem przesadnie tempa, łącząc, surowo mimo wszystko brzmiące, tremolo z odpowiednio wyważoną dawką melodii. Nie jest to jednak muzyka po ponucenia, czy potupania nóżką. Te agresywniejsze akordy brzmią bardziej na zasadzie gniewu, a nawet wściekłości, jednostki uwięzionej w jakiejś pułapce, próbującej za wszelką cenę się z niej uwolnić. Ową batalię z wspomnianą barierą przerywają chwile, w których bezsilny byt opada z sił i, albo zapada w niosący ukojenie sen, albo ubolewa nad swoim losem. Bo tak odbieram fragmenty akustyczno-ambientowo-folkowe. Tak, wiem, zaczynam filozofować, ale dla mnie jest to jedna z interpretacji, którą można sobie stworzyć w głowie, kompletnie niezależna od zawartości lirycznej albumu. To, co chcę wyrazić, to fakt, iż album ten jest zestawieniem dwóch przeciwstawnych sobie sił, żywiołów, nastrojów… Przeplatających się i tworzących wspólnie bardzo wciągający amalgamat. W zasadzie oba elementy występują tutaj w zbliżonych proporcjach, idealnie się ze sobą uzupełniających. Nie znajdziecie tu niczego zaskakującego, bo pan Shade na innowacje się nie sili. Jednak sprawność z jaką łączy ze sobą kontrastujące elementy jest godna poklasku. Tym bardziej, że na płycie tej znajdziemy tylko trzy, acz trwające zusammen do kupy, niemal godzinę, utwory. Stworzenie takich Golemów w sposób, by nie znużyły, nie jest rzeczą łatwą. Podoba mi się nastrój tej płyty, podobają mi się płynące z niej wibracje. Zatem każdemu, kto gustuje w klimatycznych podróżach zdecydowanie polecam.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz