Calnek
„Blood of the Wild”
Wolfspell Rec. 2023
Jakoś mi się tak w głowie utrwaliło, że kiedy
otrzymałem do odsłuchu kolejne dwie nowości z Wolfspell Records, z automatu
założyłem, iż będą to hordy Fińskie. No, może w przypadku Kalmankantaja nie
musiałem zgadywać, bo znałem, ale Calnek odruchowo wrzuciłem do tego samego
wora. I nawet słuchając „Blood of the Wild” mi się wszystko zgadzało… Ale po
kolei… Rzeczony album to zremasterowana reedycja, albo pierwsze fizyczne
wydanie, jak kto woli, wypuszczonego pod
koniec ubiegłego roku w formie cyfrowej materiału pod tym samym tytułem. I nie
jest to bynajmniej zespół z Finlandii, lecz jednoosobowy projekt, ciebie
proszę, kolesia z Kanady. Nie wiem gdzie on zabłądził, albo może emigrował, ale
tworzone przez niego kompozycje wydźwięk mają na wskroś skandynawski. Z dużym
wskazaniem na wspomniany już wcześniej kraj tysiąca jezior. Przynajmniej jeśli
chodzi o gitarowe harmonie towarzyszące nam przy obcowaniu z „Blood of the
Wild”. Shade nie forsuje bowiem przesadnie tempa, łącząc, surowo mimo wszystko
brzmiące, tremolo z odpowiednio wyważoną dawką melodii. Nie jest to jednak
muzyka po ponucenia, czy potupania nóżką. Te agresywniejsze akordy brzmią
bardziej na zasadzie gniewu, a nawet wściekłości, jednostki uwięzionej w
jakiejś pułapce, próbującej za wszelką cenę się z niej uwolnić. Ową batalię z
wspomnianą barierą przerywają chwile, w których bezsilny byt opada z sił i,
albo zapada w niosący ukojenie sen, albo ubolewa nad swoim losem. Bo tak
odbieram fragmenty akustyczno-ambientowo-folkowe. Tak, wiem, zaczynam
filozofować, ale dla mnie jest to jedna z interpretacji, którą można sobie
stworzyć w głowie, kompletnie niezależna od zawartości lirycznej albumu. To, co
chcę wyrazić, to fakt, iż album ten jest zestawieniem dwóch przeciwstawnych
sobie sił, żywiołów, nastrojów… Przeplatających się i tworzących wspólnie
bardzo wciągający amalgamat. W zasadzie oba elementy występują tutaj w
zbliżonych proporcjach, idealnie się ze sobą uzupełniających. Nie znajdziecie
tu niczego zaskakującego, bo pan Shade na innowacje się nie sili. Jednak
sprawność z jaką łączy ze sobą kontrastujące elementy jest godna poklasku. Tym
bardziej, że na płycie tej znajdziemy tylko trzy, acz trwające zusammen do kupy,
niemal godzinę, utwory. Stworzenie takich Golemów w sposób, by nie znużyły, nie
jest rzeczą łatwą. Podoba mi się nastrój tej płyty, podobają mi się płynące z
niej wibracje. Zatem każdemu, kto gustuje w klimatycznych podróżach
zdecydowanie polecam.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz