ICESTORM
„The
Northern Crusades”
Blood
Fire Death Music, Promotion & Menagement 2023
Tę
recenzję zacznę niejako od dupy strony. Otóż na samym jej początku powiem, że
„The Northern Crusades”, czyli czwarty w dorobku pełniak Hiszpanów to płytka przeciętna
aż do bólu. Melodyjny Metal Śmierci o epickich, Heavy Metalowych zapędach, jaki
prezentuje zespół, jest bowiem jak dla mnie w chuj przewidywalny, mocno wtórny
i jakiś taki kurwa nijaki. Trio z Katalonii postanowiło dołączyć do grona kapel
przybliżających słuchaczom historię. Stworzyli oni album koncepcyjny
opowiadający z grubsza o bitwach Krzyżaków ze słowiańskimi ludami (Grunwald też
jest tu wspomniany), jednak legendy o mieczach, rycerzach i ich wierzchowcach
nie zagwarantują im sukcesu. Nie ma szans, aby w tym gatunku doścignęli oni
komercyjne maszynki do robienia siana, czyli Amon Amarth, czy Sabaton. I nie
chodzi tu bynajmniej o warsztatowo-techniczne aspekty ich twórczości. Te są na
stosunkowo niezłym poziomie, wszak chłopaki zaczynali od grania Heavy Metalu,
więc można rzec, że wykształcenie mają klasyczne. Brakuje mi po prostu w tych
dźwiękach szczerości i pasji. Słyszę za to sporo kalkulowania i parcia na
szkło. „The Northern Crusade” to nic innego, jak klonowanie wypracowanych dawno
temu schematów, na zasadzie: dajmy tłuszczy dużo chwytliwych riffów i
strzelistych solówek, równą, ale broń boże zbyt mocną sekcję rytmiczną, siłowe,
gardłowe wokale, odpowiednio dużo podniosłego klawisza, prowadzącego cały ten bałagan
narratora, no i wszystkie laski padną na kolana, po czy ściągną majty przez
głowę (zwłaszcza jeżeli będą miały 15 lat i pokręcone włosy). To, co prezentuje
współcześnie Icestorm, to amalgamat inspiracji wspomnianych tu już Sabaton i
Amon Amarth, plus wpływy Turisas i Lamb of God, a do tego delikatne muśnięcie
wczesnego Blind Guardian i w niewielkim stopniu Eluvetie. Równie efekciarskie,
co muza jest także brzmienie tego albumu. Królują nowoczesne sztuczki
produkcyjne, aby krążek ten miał kinowy charakter i odpowiednie zadęcie. Oczywiście
znajdzie się pewna, być może nawet dość liczna grupa odbiorców, która przy tym
albumie osra się po same pachy. Dla mnie ta płytka to szara, niczym papier
toaletowy za komuny, pospolitość łamane przez mizerność i nie zmienią tego
obrazu dwa, czy trzy względnie dobre Death Metalowe, ogniste porywy serca,
jakie tu znajdziemy. Chroń nas Panie Szatanie od takich produkcji, a jeżeli już
się trafią, to pomóż o boski przetrwać tę Golgotę. Wierzcie, lub nie, ale
pomógł i chwała wieczna mu za to.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz