niedziela, 13 sierpnia 2023

Recenzja ICESTORM „The Northern Crusades”

 

ICESTORM

„The Northern Crusades”

Blood Fire Death Music, Promotion & Menagement 2023

 


Tę recenzję zacznę niejako od dupy strony. Otóż na samym jej początku powiem, że „The Northern Crusades”, czyli czwarty w dorobku pełniak Hiszpanów to płytka przeciętna aż do bólu. Melodyjny Metal Śmierci o epickich, Heavy Metalowych zapędach, jaki prezentuje zespół, jest bowiem jak dla mnie w chuj przewidywalny, mocno wtórny i jakiś taki kurwa nijaki. Trio z Katalonii postanowiło dołączyć do grona kapel przybliżających słuchaczom historię. Stworzyli oni album koncepcyjny opowiadający z grubsza o bitwach Krzyżaków ze słowiańskimi ludami (Grunwald też jest tu wspomniany), jednak legendy o mieczach, rycerzach i ich wierzchowcach nie zagwarantują im sukcesu. Nie ma szans, aby w tym gatunku doścignęli oni komercyjne maszynki do robienia siana, czyli Amon Amarth, czy Sabaton. I nie chodzi tu bynajmniej o warsztatowo-techniczne aspekty ich twórczości. Te są na stosunkowo niezłym poziomie, wszak chłopaki zaczynali od grania Heavy Metalu, więc można rzec, że wykształcenie mają klasyczne. Brakuje mi po prostu w tych dźwiękach szczerości i pasji. Słyszę za to sporo kalkulowania i parcia na szkło. „The Northern Crusade” to nic innego, jak klonowanie wypracowanych dawno temu schematów, na zasadzie: dajmy tłuszczy dużo chwytliwych riffów i strzelistych solówek, równą, ale broń boże zbyt mocną sekcję rytmiczną, siłowe, gardłowe wokale, odpowiednio dużo podniosłego klawisza, prowadzącego cały ten bałagan narratora, no i wszystkie laski padną na kolana, po czy ściągną majty przez głowę (zwłaszcza jeżeli będą miały 15 lat i pokręcone włosy). To, co prezentuje współcześnie Icestorm, to amalgamat inspiracji wspomnianych tu już Sabaton i Amon Amarth, plus wpływy Turisas i Lamb of God, a do tego delikatne muśnięcie wczesnego Blind Guardian i w niewielkim stopniu Eluvetie. Równie efekciarskie, co muza jest także brzmienie tego albumu. Królują nowoczesne sztuczki produkcyjne, aby krążek ten miał kinowy charakter i odpowiednie zadęcie. Oczywiście znajdzie się pewna, być może nawet dość liczna grupa odbiorców, która przy tym albumie osra się po same pachy. Dla mnie ta płytka to szara, niczym papier toaletowy za komuny, pospolitość łamane przez mizerność i nie zmienią tego obrazu dwa, czy trzy względnie dobre Death Metalowe, ogniste porywy serca, jakie tu znajdziemy. Chroń nas Panie Szatanie od takich produkcji, a jeżeli już się trafią, to pomóż o boski przetrwać tę Golgotę. Wierzcie, lub nie, ale pomógł i chwała wieczna mu za to.   

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz