Aara
„Eiger”
Debemur
Morti Productions 2024
To
już szósty album w karierze tego szwajcarskiego zespołu. Ci trzej panowie
zakończyli w zeszłym roku swoją muzyczną trylogię „Melmoth”, aby teraz nagrać
płytę, której tematyka tym razem jest zgoła inna, bowiem traktuje o górze
Eiger. Inna nazwa tego szczytu to Mordwand, ponieważ pochłonęła życie wielu
śmiałków, którzy próbowali ją zdobyć i o tym właśnie traktuje ten krążek.
Konkretnie chodzi o wydarzenie z 1936, kiedy to czterech alpinistów zginęło
podczas ataku na „Górę Śmierci”. Aara w dalszym ciągu gra atmosferyczny black
metal o kołyszących melodiach, bogatej, ale niezbyt nachalnej ornamentyce oraz
dość ponurych blastbeatach. Te wzajemnie przeplatające się elementy zapodane są
w mniej więcej równych interwałach i płynnie przechodzą z jednego w drugi,
zmieniając intensywność emocji i delikatnie przełamując hipnotyczność
materiału. Berg odpowiedzialny tutaj za większość instrumentów, sprawnie
posługując się gitarą kreśli zimowe i górskie pejzaże. Za sprawą agresywnych i
chmurnych riffów czujemy czające się na tytułowej skale niebezpieczeństwo. W
trakcie tych lodowatych ataków wręcz słychać nadciągającą zamieć śnieżną. Gdy
ta wichura cichnie, pojawiają się delikatniejsze akordy niosące ze sobą smutne
chwytliwości, mogą opisywać strach wspinaczy przed nadchodzącą tragedią, zaś
ozdobniki wygrywane na czystych strunach są niczym ich grobowe myśli, bo być
może, że pogodzili się już ze swoim marnym losem. Aara używając black metalowej
stylistyki, namalowała idealny obraz Alp Berneńskich i dramatu jaki się pośród
nich wydarzył. Szwajcarzy w swych zadzierżystych riffach, pełzających tremolo i
ulotnych smaczkach zaklęli chłód i bezduszność atakowanej skały, siłę smagania
wiatru, mroźne powietrze, a także lęk alpinistów przed śmiercią, którą
przyniosła im lawina. Najnowsza propozycja od Aara to inteligentnie
skonstruowany atmo-black metal, w którym każda forma nie jest przypadkowa i
posiada swoje znaczenie, czyniąc tą emocjonalną opowieść namacalną. Zimne,
transowe i poruszające wydawnictwo, w którym przeszkadzają mi trochę wokale,
gdyż niejaki Fluss skrzeczy tu jak zachrypnięta wrona.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz