wtorek, 17 grudnia 2024

Recenzja Aara „Eiger”

 

Aara

„Eiger”

Debemur Morti Productions 2024

 


To już szósty album w karierze tego szwajcarskiego zespołu. Ci trzej panowie zakończyli w zeszłym roku swoją muzyczną trylogię „Melmoth”, aby teraz nagrać płytę, której tematyka tym razem jest zgoła inna, bowiem traktuje o górze Eiger. Inna nazwa tego szczytu to Mordwand, ponieważ pochłonęła życie wielu śmiałków, którzy próbowali ją zdobyć i o tym właśnie traktuje ten krążek. Konkretnie chodzi o wydarzenie z 1936, kiedy to czterech alpinistów zginęło podczas ataku na „Górę Śmierci”. Aara w dalszym ciągu gra atmosferyczny black metal o kołyszących melodiach, bogatej, ale niezbyt nachalnej ornamentyce oraz dość ponurych blastbeatach. Te wzajemnie przeplatające się elementy zapodane są w mniej więcej równych interwałach i płynnie przechodzą z jednego w drugi, zmieniając intensywność emocji i delikatnie przełamując hipnotyczność materiału. Berg odpowiedzialny tutaj za większość instrumentów, sprawnie posługując się gitarą kreśli zimowe i górskie pejzaże. Za sprawą agresywnych i chmurnych riffów czujemy czające się na tytułowej skale niebezpieczeństwo. W trakcie tych lodowatych ataków wręcz słychać nadciągającą zamieć śnieżną. Gdy ta wichura cichnie, pojawiają się delikatniejsze akordy niosące ze sobą smutne chwytliwości, mogą opisywać strach wspinaczy przed nadchodzącą tragedią, zaś ozdobniki wygrywane na czystych strunach są niczym ich grobowe myśli, bo być może, że pogodzili się już ze swoim marnym losem. Aara używając black metalowej stylistyki, namalowała idealny obraz Alp Berneńskich i dramatu jaki się pośród nich wydarzył. Szwajcarzy w swych zadzierżystych riffach, pełzających tremolo i ulotnych smaczkach zaklęli chłód i bezduszność atakowanej skały, siłę smagania wiatru, mroźne powietrze, a także lęk alpinistów przed śmiercią, którą przyniosła im lawina. Najnowsza propozycja od Aara to inteligentnie skonstruowany atmo-black metal, w którym każda forma nie jest przypadkowa i posiada swoje znaczenie, czyniąc tą emocjonalną opowieść namacalną. Zimne, transowe i poruszające wydawnictwo, w którym przeszkadzają mi trochę wokale, gdyż niejaki Fluss skrzeczy tu jak zachrypnięta wrona.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz