sobota, 21 grudnia 2024

Recenzja Mavorim „In Ominia Paratus”

 

Mavorim

„In Ominia Paratus”

Purity Through Fire 2024

Za sprawą najnowszego, piątego albumu tej bawarskiej kapeli, podobnie jak Hatzamoth, który recenzował poprzednią jej płytę, dałem się nabić w butelkę. Jednak ja nie zwróciłem zupełnie uwagi na wygląd tych muzyków ani na okładkę, ale za to zwiódł mnie zupełnie kawałek rozpoczynający „In Ominia Paratus”. Zwiastował on ostrego bleka, o zadzierżystej motoryce, agresywnych i mroźnych riffach i takowych tremolo, które co prawda noszą w sobie wyraźny, teutoński pierwiastek, lecz swoim usposobieniem przypominają mocno skandynawskie produkcje z początku lat dziewięćdziesiątych. Mkną one w zmiennych tempach, ale ich kierunek jest zdecydowany, podobnie zresztą jak podstawowe wokale, których sposób artykułowania przez Baptist’a nie pozostawia żadnych złudzeń. W tych chwilach, które w sumie przeważają na tym materiale i swym krystalicznym oraz selektywnym brzmieniem smagają niczym blizzard, a i w wolniejszych partiach na wzór twórczości Hellhammer pobujać też potrafią… to wszystko jest w porządku. Koszmar zaczyna się, gdy Mavorim do muzyki zaczyna wplatać nachalne germańskie melodie, zalatujące Wagnerowską pompatycznością lub w ogóle niemieckim romantyzmem, a chóralne przyśpiewki jak chociażby te w szóstym numerze „Ein Fahles Ross” wręcz budzą niesmak. Wiem, że Niemcy jak każdy naród swoje cechy oraz kulturę posiadają i nie da się ich za to winić, lecz w tej formie i w tego rodzaju muzyce jest to dla mnie nie do przejścia. Wiem, że swoich fanów mają i z pewnością ten krążek im się spodoba. Dla mnie przez wspomniane wtrącenia zbytnio po bawarsku romantyczny i nieco za teatralny, choć w klasycznych momentach wręcz kanoniczny i w ostatecznym rozrachunku dużo lepszy od, dajmy na to, Kanonenfieber.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz