środa, 11 grudnia 2024

Recenzja Hild „Thrash på Svenska”

 

Hild

„Thrash på Svenska”

Black Lion Rec. 2024

Debiut Hild przedstawiałem wam jakieś dwa lata temu, kiedy to ValFreia” ukazał się nakładem naszej rodzimej wytwórni, u Pana Ładnego. Był to materiał wielce obiecujący, mimo iż skomponowany, podobno, „na kolanie” w pojedynkę, przez Larsa Brodessona. Przez ten czas jednak nieco się zmieniło. Przede wszystkim Hild przestał być jedynie projektem jednoosobowym, i stanowi obecnie pełnowymiarowy zespół. Drugi album, zatytułowany po prostu „Thrash på Svenska” to… jak mówi tytuł. „Thrash po szwedzku”. Prosty, bezpośredni nagłówek, to i nieskomplikowana muzyka. Podobnie jak w przypadku debiutu, czuć w tych nagraniach bezwzględny spontan. Oraz inspiracje płynące bezpośrednio z lat osiemdziesiątych. Nie ma na tym krążku żadnej finezji, jeśli oczywiście nie będziemy drobiazgowi i nie przyczepimy się do dość melodyjnych (trochę kontrastujących z całością) i bardzo zagabnie odegranych partii solowych. Szwedzi jadą ostro do przodu, tnąc riffami niczym nieco zardzewiałą z racji wieku brzytwą, czasem nieco na oślep, ale na pewno z płynącym z serca zacięciem. Powiedziałbym, że czuć w tych kompozycjach silny punkowy sznyt, acz nie przejawiający się jedynie w prostocie aranżacji, ale w tym pierwotnym zapędzie, chęci skopania komuś dupska, pokazania „faka” i wysrania się na współcześnie panujące trendy. Połączenie obu tych gatunków tworzy w omawianym przypadku miksturę silnie łatwopalną, przy której o eksplozję nietrudno. Sporo tu rytmów zapraszających do szalonego tańca, ale nie brak także elementów srogo zaskakujących. Do takich należą choćby pojawiające się w otwierającym całość „Vigrid (Visa från vedervärdiga vidder)” klawisze (trochę mnie to na wstępie zniechęciło i wlało w serce me kapkę zwątpienia), albo trybalne zaśpiewy w bardzo folkowym „Kvinnokroppen Krälande”. Jeśli przy śpiewie już jesteśmy, to przekaz płynący z tych piosenek jest oczywiście wyrażany w języku muzykom rodzimym (tytuł płyty nie wziął się przecież znikąd), i na pewno stanowi to pewnego rodzaju odmienność. Poniekąd oryginalna jest też barwa głosu Larsa, na pewno nie będąca niezauważalną. Chłop drze mordę w sposób bardzo emocjonalny, wyrażając się w tonacji balansującej między krzykiem a śpiewem. Największym atutem tego albumu jest na pewno jego nośność. Ciężko bowiem ustać przy tych piosenkach bez ruchu. Kilku muzyków postanowiło sobie popunkować po thrashowemu, zgaduję że sprawiło im to od chuja zabawy, gdyż najmniejszej spiny czy chęci zaistnienia na rynku tu nie dostrzegam, i wyszedł im z tego super miodny materiał. Dla mnie bomba, i ode mnie wielkie brawa!

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz