czwartek, 19 grudnia 2024

Recenzja Evil Incarnate “First Born of the Dead”

 

Evil Incarnate

“First Born of the Dead”

Necroscope Blasphemia 2024

Kiedy Adaś Necroscope podesłał mi swoje świeżutkie wydawnictwo, to przeżyłem szok, podwójny zresztą. Pierwszym była okładka tegoż. Szczerze mówiąc, gorszej bym nie wykombinował. Obrazek kompletnie zniechęcający, bardziej przypominający screenshota z jakiejś gry pokroju „Diablo”, niż cover albumu metalowego. Szok numer dwa był jeszcze większy. Oto bowiem, Evil Incarnate działają w zasadzie nieprzerwanie od ponad ćwierćwiecza, i mimo, iż nazwa ta obiła mi się gdzieś tam o uszy, to chyba nigdy nie miałem okazji zapoznać się z ich twórczością bliżej. I choćby właśnie z tego powodu nowa oferta Necroscope Blasphemia zyskała u mnie plusa, bo prezentuje nagrania, które niejednego ominęły, a ominąć nie powinny. Konkretniej zatem… Samo „First Born of the Dead” to w sumie taka mieszanka na zasadzie „Best of…”. Trochę randomowa, bo zawierająca dwa nowe kawałki tworzące demo „Dominate”, dwa z „Gospel of Blasphemy” z dwa tysiące dziesiątego, oraz cover „Into the Grave”, wiadomo kogo. Tak myślę, że trochę bez sensu, bo można było umieścić na tym krążku choćby wspomniany „Gospel…” w całości, nie wspominając już, że nagrania na tym składaku są bardzo odległe czasowo. Gdyby „First Born of the Dead” zawierało na przykład wszystkie demówki, albo plus EP-kę, byłoby to bardziej dla mnie logiczne. Niemniej jednak, jest to pewnego rodzaju prezentacja Evil Incarnate jako tako. A zespół ten bynajmniej do słabeuszy nie należy. Z drugiej strony nie wybija się też jakoś mocno ponad średnią światową. Te pięć kawałków to solidnej maści death metal. Zakotwiczony głównie w tempie średnim, ograniczający się do riffowania prostego, przemawiającego do odbiorcy o niezbyt wysublimowanym poziomie percepcji. Panowie doskonale znają niuanse grania staroszkolnego, umiejętności i wiedzy, także doświadczenia im pod tym względem nie brakuje, a piosenki przez nich śpiewane zdecydowanie nawiązują do lat minionych. Można by tu wymieniać bez liku inspiracji, które towarzyszyły powstawaniu tych piosenek, choćby Vital Remains albo Crucifier (w partiach wolniejszych) czy Massacre (w tych szybszych), aczkolwiek nie są to swoiste zrzynki, a jedynie luźne nawiązania. Chwilami jest bardziej mrocznie, jak w otwierającym całość „Hear Them Scream Again”, za chwilę bardziej skocznie (w numerze tytułowym), cały czas jednak masywnie i mięsiście. Trwa to nieco ponad dwadzieścia minut, i zapewne pozwala wyrobić sobie, przynajmniej ogólną opinię o zespole. Ja ową lekcję uważam za treściwą, acz na pewno nie wyniosłem z niej czegoś, czego nie słyszałbym już na wcześniejszych wykładach u innych profesorów. Uważam zatem, że Pierworodny Zmarłych powinni odsłuchać głównie ci, którzy wcześniej o zespole nie słyszeli. Ewentualnie maniacy pragnący mieć na półce wszystkie jego wydawnictwa. Solidne deathmetalowe piosenki, ale nic ponad to.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz