Evil Incarnate
“First Born of the Dead”
Necroscope Blasphemia 2024
Kiedy Adaś Necroscope podesłał mi swoje świeżutkie
wydawnictwo, to przeżyłem szok, podwójny zresztą. Pierwszym była okładka tegoż.
Szczerze mówiąc, gorszej bym nie wykombinował. Obrazek kompletnie
zniechęcający, bardziej przypominający screenshota z jakiejś gry pokroju
„Diablo”, niż cover albumu metalowego. Szok numer dwa był jeszcze większy. Oto
bowiem, Evil Incarnate działają w zasadzie nieprzerwanie od ponad ćwierćwiecza,
i mimo, iż nazwa ta obiła mi się gdzieś tam o uszy, to chyba nigdy nie miałem
okazji zapoznać się z ich twórczością bliżej. I choćby właśnie z tego powodu
nowa oferta Necroscope Blasphemia zyskała u mnie plusa, bo prezentuje nagrania,
które niejednego ominęły, a ominąć nie powinny. Konkretniej zatem… Samo „First
Born of the Dead” to w sumie taka mieszanka na zasadzie „Best of…”. Trochę
randomowa, bo zawierająca dwa nowe kawałki tworzące demo „Dominate”, dwa z
„Gospel of Blasphemy” z dwa tysiące dziesiątego, oraz cover „Into the Grave”,
wiadomo kogo. Tak myślę, że trochę bez sensu, bo można było umieścić na tym
krążku choćby wspomniany „Gospel…” w całości, nie wspominając już, że nagrania
na tym składaku są bardzo odległe czasowo. Gdyby „First Born of the Dead”
zawierało na przykład wszystkie demówki, albo plus EP-kę, byłoby to bardziej
dla mnie logiczne. Niemniej jednak, jest to pewnego rodzaju prezentacja Evil
Incarnate jako tako. A zespół ten bynajmniej do słabeuszy nie należy. Z drugiej
strony nie wybija się też jakoś mocno ponad średnią światową. Te pięć kawałków
to solidnej maści death metal. Zakotwiczony głównie w tempie średnim,
ograniczający się do riffowania prostego, przemawiającego do odbiorcy o niezbyt
wysublimowanym poziomie percepcji. Panowie doskonale znają niuanse grania
staroszkolnego, umiejętności i wiedzy, także doświadczenia im pod tym względem
nie brakuje, a piosenki przez nich śpiewane zdecydowanie nawiązują do lat
minionych. Można by tu wymieniać bez liku inspiracji, które towarzyszyły
powstawaniu tych piosenek, choćby Vital Remains albo Crucifier (w partiach
wolniejszych) czy Massacre (w tych szybszych), aczkolwiek nie są to swoiste
zrzynki, a jedynie luźne nawiązania. Chwilami jest bardziej mrocznie, jak w
otwierającym całość „Hear Them Scream Again”, za chwilę bardziej skocznie (w
numerze tytułowym), cały czas jednak masywnie i mięsiście. Trwa to nieco ponad
dwadzieścia minut, i zapewne pozwala wyrobić sobie, przynajmniej ogólną opinię
o zespole. Ja ową lekcję uważam za treściwą, acz na pewno nie wyniosłem z niej
czegoś, czego nie słyszałbym już na wcześniejszych wykładach u innych
profesorów. Uważam zatem, że Pierworodny Zmarłych powinni odsłuchać głównie ci,
którzy wcześniej o zespole nie słyszeli. Ewentualnie maniacy pragnący mieć na
półce wszystkie jego wydawnictwa. Solidne deathmetalowe piosenki, ale nic ponad
to.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz