piątek, 20 grudnia 2024

Recenzja Enthroned Serpent “At the Edge of Eden”

 

Enthroned Serpent

“At the Edge of Eden”

Mara Prod. 2024

 


Widzę, że Mara Production ocknęli się na dobre z letargu wydawniczego, i po trzech wydawnictwach sprzed niecałych dwóch miesięcy, atakują kolejną trójcą. Sprawdźmy zatem co my tutaj mamy (zamykam oczy i na ślepo losuję z worka niespodzianek…). Enthroned Serpent pochodzą z Grecji i działają na scenie, trzeba przyznać jednak że nie do końca systematycznie, bo z przerwami, od dwa tysiące ósmego. W międzyczasie zarejestrowali demo i EP-kę, by dziś przedstawić światu swój pełnowymiarowy debiut. Jeśli powiem, że ci mieszkańcy Aten parają się black metalem, to wiem, co sobie od razu pomyślicie. Że to musi być muzyka w stylu wczesnego Rotting Christ, Varathron czy Necromantia. Też tak zakładałem. A tu, chuj, nieprawda. Naleciałości greckiego black metalu, jeśli takowe daje się gdzieś wyłapać, są na tym albumie naprawdę śladowe. Rządzi natomiast północ. Aczkolwiek, mimo iż bardzo zauważalne są tutaj wpływy takich hord jak Emperor czy Immortal, to składników w tej zupie jest zdecydowanie więcej, i bynajmniej nie pochodzą jedynie z przepisów pradawnych. Poza bardzo thrashowym (w blackmetalowy tego słowa znaczeniu) riffowaniu usłyszymy na tych nagraniach także nieco nowszej szkoły, choćby pod postacią lekkich dysonansów. Nie brak też tradycyjnych tremolo, przy których Norwegia, całościowo, kłania się nam w pas. Co mi się w tych kompozycjach podoba, to fakt, że panowie całkiem fajnie kombinują i mieszają ze sobą przeróżne pomysły. Nie to, żeby zaraz jakaś awangarda, co to, to nie. Wszystko co słyszymy ma oryginalny blackmetalowy rodowód, jednak jest przedstawione jakby z kilku ujęć. Posłuchajcie sobie dla przykładu czwartego na płycie „Sepulchre’s Secret”, w którym tempo oraz sposób kostkowania zmienia się przynajmniej kilkukrotnie. Grecy starają się zatem unikać schematów czy przewidywalności, niejednokrotnie lawirując między motywami przewodnimi. Poza jadowitym mrozem znajdziemy na „At the Edge of Eden” także kilka drobnych dodatków klawiszowych czy przejść w rejony bardziej nastrojowe. W moich oczach sposób umiejętnego dawkowania tych nieco spokojniejszych czy bardziej melodyjnych partii świadczy o bardzo dobrym wyczuciu i smaku Enthroned Serpent. Podobnie jak w przypadku brzmienia, które to bardziej zbliżone jest do tego z gatunku bardzo selektywnych, lecz nie przekracza obowiązujących norm przyzwoitości, zachowując dzięki temu odpowiedni chłodny odcień. Całość trwa niemal pięćdziesiąt minut, ale możecie mi wierzyć, zlatuje jak z chuja strzelił. Gór materiał ten nie przenosi, ale jest na pewno wart polecenia, zwłaszcza maniakom gatunku. No i ma naprawdę niezłą okładkę, zatem można przy okazji nacieszyć i oko. Silna pozycja.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz