Voidhanger
„The Antagonist”
Third Eye Temple 2024 (Re-issue)
Takie reedycje to ja lubię! Dwanaście lat po
pierwotnej premierze pod skrzydłami Malignant Voices, Third Eye Temple
postanowiła wznowić „The Antagonist”, czyli EP-kę Voidhanger będącą następcą debiutanckiego
„Wrathprayers”. Pamiętam, że gdy materiał ten się ukazał, katowałem go do
upadłego, i w zasadzie mogę powiedzieć, że do dziś znam na pamięć. Zresztą
obecność na scenie Voidhanger poniekąd rekompensowała w tamtym okresie
milczenie Infernal War, i mimo iż była to nieco inna muzyka, to nie mniej
wściekła i ociekająca nienawiścią. Zresztą, nie oszukujmy się, styl gry
głównego kompozytora, nawet w ciut odmiennym gatunku muzycznym, doskonale dało
się rozpoznać. A przecież skład Voidhanger niemal idealnie pokrywał się ze
wspomnianym Infernal War. No dobra, ale dość tych informacji personalno –
historycznych, przejdźmy do muzyki. „Antagonista” w wersji podstawowej to
dwadzieścia minut muzyki, w tym cztery kompozycje własne i cover Bathory „Sacrifice”.
Zacznę może od dupy strony, czyli od owego covera. Niezbyt oryginalnego z
wyboru, bowiem kawałek ten należy to jednego z częściej odgrywanych przez inne
zespoły ku czci legendy stanowiącej podwaliny pod drugą falę black metalu, i
nie tylko. I właśnie na tle tej mnogości, jestem w stanie zaryzykować
stwierdzenie, że wykonanie Voidhanger należy do najlepszych, o ile nie jest
najlepsze. Chłopaki zagrali „Sacrifice” na pełnym wkurwie, a rzucone gdzieś pod
koniec „Suko!” było na tyle wyraziste, iż chyba nawet skończyło jako hasło na
koszulce (o ile mnie pamięć nie myli). Numery własne to z kolei esencja
rozpierdolu. Ale nie jakiegoś tam bezmyślnego napierdalania, czy war metalowego
jazgotu. Rozpierdolu opartego na niesamowicie ostrym, a jednocześnie niebywale
chwytliwym riffowaniu. Nie zamierzam tutaj przytaczać jakichkolwiek przykładów,
bo na tej EP-ce nie ma ani sekundy spuszczania z tonu. Nawet jeśli na chwilę
tempo nieco spada, to i tak biczowanie kolejnymi akordami nie jest w żadnym
stopniu mniej agresywne. Tutaj w każdym momencie istnieje ryzyko upierdolenie
sobie łba od dzikiego nim napierdalania, a darcie mordy przy refrenach
(zwłaszcza na koncertach, choć, kurwa, można i w domu, ja lubię) to norma,
tudzież obowiązek dla każdego szanującego się maniaka zespołu. To, w jaki
sposób panowie zblendowali wpływy black, thrash czy nawet death metalu, powinno
się znaleźć w encyklopedii jako wzorzec. Czy ja muszę pisać, że Priest to maszyna
i napierdala w garnki niczym niezniszczalny cyborg? Że Warcrimer wyjebane ma na
ewentualne konsekwencje zdrowotne związane
ze zdzieraniem gardła do krwi? To jest metal, a nie rurki z kremem, a
Voidhanger synonimem metalu niewątpliwie jest i basta! Dodać jeszcze należy, że
wersja winylowa „The Antagonist” wzbogacona została o numer, który znalazł się
swego czasu na składance „Silesian Black Attack – Krew Czarnej Ziemi””. Numer
chyba najwolniejszy w karierze zespołu, a jednocześnie będącym kwintesencją
jego stylu. Cóż, czy ja muszę zatem cokolwiek sugerować albo wyjaśniać? No
chyba nie.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz