czwartek, 19 grudnia 2024

Recenzja Fireblood „Goatslayer”

 

Fireblood

„Goatslayer” E.P.

Rot Room 2024

Fireblood to kwartet z Karoliny Północnej, którego kompozycje utrzymane są w estetyce sludge-doom metalu. Ta brygada już po raz drugi w tym roku częstuje nas epką, bo jedną dopiero co wydali, a było to na początku kwietnia więc kurz po tamtej produkcji nie zdążył jeszcze opaść. Za sprawą „Goatslayer” dostajemy kolejne cztery numery dość silnego w swoim wyrazie „mułu”, który perfekcyjnie dociążony przez „metal zagłady” tworzy okropną atmosferę. Już koszmarne sprzężenia i tłumione bicie strun, które rozpoczynają pierwszy kawałek zapowiadają coś niesamowitego. Po nich występuje ciężki i mozolny wybuch gitarowych riffów, które wzmacniają masywny bas z dudniącą perkusją. Prym jednak wiedzie tu ziarnista i mięsista gitara, która wygrywa skrajnie atonalne akordy, ocierając się momentami o smolisty stoner. Buja to i miażdży na przemian w średnim tempie, ponieważ Fireblood nie spieszy się zbytnio, koncentrując się raczej na kreowaniu dusznego i niepokojącego klimatu mrocznych, porośniętych oślizgłymi drzewami bagnisk Karoliny Północnej. Potęgują go upiorne melodie, w które Amerykanie wplatają szereg nowatorskich zagrywek takich jak dronowe najazdy bądź wysokotonowe przestery. Wprowadzają oni w ten sposób do „Goatslayer” sporo nierzeczywistej aury, kierując w ten sposób swoją muzykę we wręcz „Lovecraftowskie” rejony, które swą lepkością wywołują ciarki na plecach. Fireblood potrafi także przygrzać żwawiej uderzając w struny i bębny, zamieniając walcowate riffy w dzikie wybuchy, które bezpardonowo zalewają narządy słuchowe i niemalże urywają głowę. Nad wszystkim królują oczywiście wokale, a jakie dźwięki wydobywa z siebie Travis Overcash to głowa mała. Ten odpychający warkot, który wylewa się z jego gardła rani uszy i śmierdzi flegmą gęstą jak smoła. Gość potrafi również zaśpiewać czystym głosem, kojarzącym się z tymi bardziej ekstremalnymi wydawnictwami spod znaku nu-metal, ale w tych bardziej melodyjnych frazach przywodzi na myśl porównania z toruńskim Mag, bo brzmią one podobnie do bazyliszkowatych opowieści jakie snuje przy akompaniamencie kolegów z zespołu Konstanty Mierzejewski. Bardzo dobra epka, która poraża ciężkością i eksplozjami gniewu. Kruszy kości i przeraża. Polecam.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz