Fireblood
„Goatslayer”
E.P.
Rot
Room 2024
Fireblood
to kwartet z Karoliny Północnej, którego kompozycje utrzymane są w estetyce
sludge-doom metalu. Ta brygada już po raz drugi w tym roku częstuje nas epką,
bo jedną dopiero co wydali, a było to na początku kwietnia więc kurz po tamtej
produkcji nie zdążył jeszcze opaść. Za sprawą „Goatslayer” dostajemy kolejne
cztery numery dość silnego w swoim wyrazie „mułu”, który perfekcyjnie dociążony
przez „metal zagłady” tworzy okropną atmosferę. Już koszmarne sprzężenia i
tłumione bicie strun, które rozpoczynają pierwszy kawałek zapowiadają coś
niesamowitego. Po nich występuje ciężki i mozolny wybuch gitarowych riffów,
które wzmacniają masywny bas z dudniącą perkusją. Prym jednak wiedzie tu
ziarnista i mięsista gitara, która wygrywa skrajnie atonalne akordy, ocierając
się momentami o smolisty stoner. Buja to i miażdży na przemian w średnim
tempie, ponieważ Fireblood nie spieszy się zbytnio, koncentrując się raczej na
kreowaniu dusznego i niepokojącego klimatu mrocznych, porośniętych oślizgłymi
drzewami bagnisk Karoliny Północnej. Potęgują go upiorne melodie, w które
Amerykanie wplatają szereg nowatorskich zagrywek takich jak dronowe najazdy
bądź wysokotonowe przestery. Wprowadzają oni w ten sposób do „Goatslayer” sporo
nierzeczywistej aury, kierując w ten sposób swoją muzykę we wręcz
„Lovecraftowskie” rejony, które swą lepkością wywołują ciarki na plecach. Fireblood
potrafi także przygrzać żwawiej uderzając w struny i bębny, zamieniając walcowate
riffy w dzikie wybuchy, które bezpardonowo zalewają narządy słuchowe i niemalże
urywają głowę. Nad wszystkim królują oczywiście wokale, a jakie dźwięki
wydobywa z siebie Travis Overcash to głowa mała. Ten odpychający warkot, który
wylewa się z jego gardła rani uszy i śmierdzi flegmą gęstą jak smoła. Gość
potrafi również zaśpiewać czystym głosem, kojarzącym się z tymi bardziej
ekstremalnymi wydawnictwami spod znaku nu-metal, ale w tych bardziej
melodyjnych frazach przywodzi na myśl porównania z toruńskim Mag, bo brzmią one
podobnie do bazyliszkowatych opowieści jakie snuje przy akompaniamencie kolegów
z zespołu Konstanty Mierzejewski. Bardzo dobra epka, która poraża ciężkością i
eksplozjami gniewu. Kruszy kości i przeraża. Polecam.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz