Moondark
„The Abysmal Womb”
Pulverised Records (2024)
Moda
na powroty trwa w najlepsze. Moondark to kolejny dowód, że muzyczna archeologia
i pompowanie trupów napędza machinę popytu. Szwedzi przed ponad 30 laty wydali
jedno demo, które na przestrzeni lat poczekało się kilku reedycji w różnych
formatach. Teraz, trochę ni stąd ni zowąd muzycy wracają na scenę w barwach
Pulverised Records otagowani „legendarnym” statusem, który może być wabikiem na
co niektórych fanów. Czy jednak „The Abysmal Womb” to powrót, na który
czekaliśmy i który jest nam, słuchaczom potrzebny? Śmiem wątpić. Nie oznacza to
jednak, że Skandynawowie dostarczyli materiał słaby. Tutaj w zasadzie wszystko
na swój sposób się zgadza – średnio-wolne tempa, miażdżące, miarowo bite riffy,
wyraźny, ale niespieszny growl kojarzący się trochę z Lindgrenem z Grave,
wyrazista, mocna, może trochę zbyt wyczyszczona produkcja dostarczają wszystko,
żeby przypodobać się nie tylko młodszym, ale i starszym fanom. Muzyka też się
niespecjalnie zmieniła. Zmienili się natomiast muzycy, ich wiek i ich
percepcja. Ilekroć odpalałem „The Abysmal Womb” miałem wrażenie, że panowie
zapierają się rękami i nogami, żeby nie wyjść ze swojej strefy komfortu, a
znaczna część finalnego efektu nie została osiągnięta pomysłami, tylko obróbką
studyjną i dobrodziejstwami współczesnej technologii. Zmierzam, do tego, że
czuć, że jest to grane przez ponów po 50tce, którzy mają z tego jakąś zabawę,
ale raczej to rubaszna zabawa przy wódeczce niż młodzieńcze szaleństwo i ślepa
wizja tego, że świat leży u twych stóp. Tu wszystko jest bezpieczne. Nawet
jeśli panom muzykom wydaje się, że szaleją, to po drugiej stronie głośnika
odbiór jest jednak nieco inny. W żaden sposób nie nazwę tej płyty słabą, ale
gdyby się ona nie ukazała to świat by tego nie odnotował. Jest to granie raczej
dla wąskiego grona osób i dla tych sentymentalnych archiwistów, którzy tęsknią
za czasami minionymi i wydaje im się, że Ci młodzi przed 30 laty muzycy im to
dostarczą. Zupełnie szczerze, „The Abysmal Womb” jest płytą z gatunku „Można,
ale nie trzeba”. Jak ktoś ma chwilę, żeby posłuchać solidnego grania, to może
śmiało po ten materiał sięgnąć, jeśli ktoś szuka płyty, która uchwyci ducha
tamtych lat, to chyba jednak nie ten adres.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz