Gotar
„Lepsza
Byłaby Śmierć”
Self – released 2024
Jeśli pamiętacie, to circa trzy lata wstecz
strasznie podniecałem się tutaj debiutanckim krążkiem śląskiego Gotar. Sporo
radości sprawiło mi zatem dostarczenie przez listonosza świeżutkiego, drugiego
albumu tychże załogantów. Odpaliłem go niezwłocznie (choć, szczerze mówiąc,
okładka w stylu AI mocno kłuła w oczy i napawała nutką w zwątpienia), i…
doświadczyłem pewnej konsternacji. Może nie szoku, ale zawartość „Lepsza Byłaby
Śmierć” różni się mimo wszystko znacząco od zawartości „Cywilizacja Śmierci”, i
od mojego wyobrażenia rozwoju kapeli. Szybki wgląd w personalia wyjaśnił jednak
wiele. Z podstawowego składu, po debiucie pozostał jedynie gitarzysta. Nawet
jeśli to on jest głównym kompozytorem Gotar, to zmiany i tak są. Do rzeczy
zatem. Teoretycznie nadal mamy do czynienia z thrash metalem, acz w przypadku
najnowszych nagrań, zdecydowanie mocniej skażonym graniem z gatunku death.
Choćby dzięki barwie głosu Klausa, mocno wchodzącej w growlokrzyk i powodującej
obfitsze zaflegmienie, przez co mniejszą czytelność tekstów bez zaglądania do
wkładki. Zresztą samo riffowanie chwilami zahacza nawet z deka o wpływy z
Florydy, a i brzmienie nowych kawałków jest jakby bardziej dociążone i
zbasowane niż poprzednio. Żeby długo nie szukać, rzućcie uchem na końcówkę
numeru tytułowego. Momentami panowie też nieco zbliżają się do black metalu, co
zauważyć można choćby w drugiej połowie „Nigdy więcej”. Nadal sporo tutaj
momentów chwytliwych, nie brak odpowiedniej motoryki a warsztat muzyków nie
pozostawia wiele do życzenia. Chwilami jest jednak „na jedno kopyto”.
Najnośniejsze są momenty typowo thrashowe, które stanowią tutaj zdecydowaną
większość (patrz: na przykład „Uciekaj”), dlatego też zastanawiam się, po cholerę
do jajecznicy dodawać musztardę? Jeśli przepis jest dobry, sprawdzony, a
kucharz potrafi odtworzyć go po swojemu, to eksperymenty mogą sprawę jedynie
spierdolić. „Lepsza Byłaby Śmierć” jest płytą dobrą i bynajmniej nie
przynoszącą zespołowi wstydu, lecz według mnie jest małym krokiem wstecz,
zwłaszcza po takim „wejściu smoka” jakie panowie zaprezentowali w dwudziestym
pierwszym. Zaznaczam jednak po raz kolejny, to i tak dobry album, któremu warto
poświęcić kilka wieczorów, a i przekonany jestem, że niektórzy z was
poromansują z nim nawet dłużej. Ja natomiast czekam na płytę numer trzy, która
(starym zwyczajem) powinna dać ostateczną odpowiedź na temat wartości Gotar na
krajowej scenie.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz