Dreaming Death
„Sinister Minister”
Lavadome Prod. 2024
Oho! Lavadome w końcu się obudzili. Dawno już nie
było sygnału życia ze strony tej czeskiej wytwórni, aż pomyślałem przez chwilę,
że poszli do piachu. Koniec bieżącego roku przyniósł jednak pierwszą od długiego czasu aktywność, zatem z
ulgą można stwierdzić, iż label nadal działa. Powrót do żywych w postaci
debiutanckiej EP-ki Australijczyków z Dreaming Death to faktycznie mocne przebudzenie.
Materiał ten jest bowiem prawdziwym przysmakiem, zwłaszcza dla maniaków
staroszkolnego, deathmetalowego grania. Już samo otwarcie w postaci wstępu do
„With the Blessing of the Dead” stawia sprawę jasno. Tylko głuchy bowiem nie
zauważy tu bezpośredniego nawiązania do pierwszego albumu Death, a konkretniej
do kawałka… no posłuchajcie sami. Taka mała, bezczelna zrzynka. „Sinister
Minister” (wiadomo, że wszyscy kochamy rymy częstochowskie) to pięć kompozycji,
dających razem jakieś dwadzieścia dwie minuty muzyki. W zasadzie nie ma tutaj
żadnej filozofii, bo można, bez kozery, stwierdzić, iż jest to mieszanka
wspomnianego przed chwilą Death z wczesnym Pestilence. Główną inspiracją
płynącą z tego pierwszego zespołu są przede wszystkim linie gitar oraz solówki,
bardzo mocno, a nawet mocniej, nawiązujące do początkowego etapu działalności
Chucka. Od narcyza Mameliego Australijczycy z kolei zapożyczyli sposób
wykorzystywania klawiszy, jako nienatrętne, acz zauważalne tło, artykulacji
wokalnej, oraz w niektórych przypadkach charakterystycznej melodyki.
Oryginalności na tej EP-ce tyle, co nasienia w jądrach po wytrysku, ale mi to
akurat nie robi kompletnie żadnej różnicy. Ten materiał to kwintesencja muzyki
w końcówki lat osiemdziesiątych, chwili, w której rodził się, lub zaczynał
dojrzewać, gatunek zwany śmierć metalem. Przy okazji, brzmi to zajebiście,
selektywnie ale w stu procentach organicznie, no nie ma co wybrzydzać. To taka
pigułka, po której połknięciu zostaniecie przeniesieni w przeszłość i ponownie
doświadczycie wszystkiego, czego sam byłem świadkiem, kiedy jeszcze leczyłem
pryszcze na twarzy. Rozpływanie się nad tymi nagraniami nie ma sensu.
Przytoczone powyżej porównania w zasadzie kończą temat. Sami zatem stwierdźcie,
czy taki klon (jednakże zapewniam, że wyborny) jest wam do szczęścia potrzebny.
Mi się tego słucha zajebiście.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz