wtorek, 24 grudnia 2024

Recenzja Wolf Hex „Profane Heresies”

 

Wolf Hex

„Profane Heresies”

Armageddon Label 2024

 


To świeżutka grupa ze Stanów Zjednoczonych Ameryki, ale składająca się ze starych załogantów sceny Rhode Island. Ich debiutancki album „Profane Heresies” ukazał się szóstego grudnia i zawiera dziewięć krótkich (jak na obecne standardy) strzałów, które ranią niczym brzytwa, bowiem Wolf Hex wykonuje agresywny mariaż thrash i black metalu. To szybka muzyka wypełniona biczującymi do krwi riffami oraz przyozdobiona technicznym i rzęsistym rzeźbieniem po gryfie, które obecny w składzie John Gorman potrafi także zamienić na świdrującą i diaboliczną solówkę. Panowie potrafią również zwolnić, przybliżając się w ten sposób do śmierć metalowego grania, przybijając do gleby tłumionym kostkowaniem, któremu towarzyszy głęboki bas i dość ciężkie beczki. Jednak głównym trzonem są tutaj zapierdalające przed siebie ostre akordy o klasycznym fundamencie, które przypominają mocno niemieckie kompozycje z lat osiemdziesiątych z dodatkiem brudu w stylu Venom, chropowatości pierwszej płyty Bathory i dzikości Onslaught, która skaziła to wydawnictwo punkowym pierwiastkiem. Wszystkie te elementy zebrane do kupy generują gwałtowną i skrajnie bestialską napierdalankę, która ściera na proch i powoduje krwawienie z uszu. Dużą rolę w tym odgrywają furiackie wokalizy Aaron’a Ulcer’a występującego tutaj jako Badger, które swą ciętą jak osa barwą mogą nawet dorównywać tym, które na „Extreme Aggression” umieścił Mille Petrozza. Cóż, „Profane Heresies” to 38 minut anarchistycznej i satanicznej muzyki w starym stylu, której pojawienie się w obecnych czasach i w takiej formie zawsze cieszy. Drapie, gryzie, bluźni i kopie siarczyście w ryja. Black, thrash, death, speed i co tam jeszcze chcecie. Świetny prezent na Nie-Boskie Święta!

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz