Vspolokh
„Mertvozem”
Purity
Through Fire 2024
Być
może ich znacie, bo istnieją od 2004 roku. W 2010 wydali debiut, później dwa
splity i milczeli aż do 2020, kiedy to powrócili z drugim albumem. Ta czwórka
Rosjan obecnie wypuszcza na rynek swój trzeci album. Nie wiem, jak to leciało
na poprzednich produkcjach, ale „Mertvozem” kojarzy mi się mocno z naszą Mgłą,
a zwłaszcza pierwszy kawałek, który jest niemalże klonem grania Krakowian. Te
same szybkie tremolo, omal identyczne melodie, które delikatnie tkane suną w
przestrzeń, kołysząc i hipnotyzując w perfekcyjnym stylu. Różni się to tylko
brzmieniem, które jest mocno popieliste, przez co dobiega do nas jakby zza
niewidzialnej kotary, a także jest nieco grubsze od lodowatego kostkowania
ekipy Mikołaja Żentary. Później jest już nieco inaczej, bowiem Vspolokh dorzuca
do swoich kompozycji trochę bardziej zdecydowanych riffów, subtelnych i
progresywnie powykręcanych wtrąceń oraz smutnych solówek, a wszystko tu i
ówdzie podlewa klawiszowym tłem, co kieruje muzykę tego kwartetu w
atmosferyczne rejony black metalowej sztuki. Całość układa się w epickie
utwory, które mocno zalatują wschodnioeuropejskim pogaństwem, którym ta brygada
częstuje sowicie, wplatając w swe chmurne harmonie, chwilami agresywne
blastbeaty i miarowe takty w średnich tempach, bezbożnego ducha, który prowadzi
w rosyjskie knieje, gdzie kryją się pradawne bóstwa. Black metal w wykonaniu
Vspolokh to gęsta muza o mrocznym i romantycznym wydźwięku, podbita przez tęgie
beczki i muskularny bas na którymi górują gardłowe i chmurne wokale. Mknie w
zróżnicowanej agogice, która jednak mimo swej zmienności posiada niesamowitą
transowość, ujawniający się szczególnie w tych „mglistych” chwilach.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz