środa, 25 grudnia 2024

Recenzja Vspolokh „Mertvozem”

 

Vspolokh

„Mertvozem”

Purity Through Fire 2024

 


Być może ich znacie, bo istnieją od 2004 roku. W 2010 wydali debiut, później dwa splity i milczeli aż do 2020, kiedy to powrócili z drugim albumem. Ta czwórka Rosjan obecnie wypuszcza na rynek swój trzeci album. Nie wiem, jak to leciało na poprzednich produkcjach, ale „Mertvozem” kojarzy mi się mocno z naszą Mgłą, a zwłaszcza pierwszy kawałek, który jest niemalże klonem grania Krakowian. Te same szybkie tremolo, omal identyczne melodie, które delikatnie tkane suną w przestrzeń, kołysząc i hipnotyzując w perfekcyjnym stylu. Różni się to tylko brzmieniem, które jest mocno popieliste, przez co dobiega do nas jakby zza niewidzialnej kotary, a także jest nieco grubsze od lodowatego kostkowania ekipy Mikołaja Żentary. Później jest już nieco inaczej, bowiem Vspolokh dorzuca do swoich kompozycji trochę bardziej zdecydowanych riffów, subtelnych i progresywnie powykręcanych wtrąceń oraz smutnych solówek, a wszystko tu i ówdzie podlewa klawiszowym tłem, co kieruje muzykę tego kwartetu w atmosferyczne rejony black metalowej sztuki. Całość układa się w epickie utwory, które mocno zalatują wschodnioeuropejskim pogaństwem, którym ta brygada częstuje sowicie, wplatając w swe chmurne harmonie, chwilami agresywne blastbeaty i miarowe takty w średnich tempach, bezbożnego ducha, który prowadzi w rosyjskie knieje, gdzie kryją się pradawne bóstwa. Black metal w wykonaniu Vspolokh to gęsta muza o mrocznym i romantycznym wydźwięku, podbita przez tęgie beczki i muskularny bas na którymi górują gardłowe i chmurne wokale. Mknie w zróżnicowanej agogice, która jednak mimo swej zmienności posiada niesamowitą transowość, ujawniający się szczególnie w tych „mglistych” chwilach.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz