Terror
„Hymni
Belli Occultum”
Sentient
Ruin 2024
Święta
idą, Wigilia zbliża się nieubłaganie, ale jeśli nie lubicie grzybowej ani
rybnej, to brazylijski Terror przygotował dla wybrednych coś innego. To
zawiesista polewka z krwi, ugotowana na sercach niechrzczonych noworodków i
doprawiona bluźnierstwem w postaci debiutanckiej epki „Hymni Belli Occultum”. Na
poważnie to pięć zaklęć rzuconych mi prosto w pysk, po których pozbierać się
nie mogę. Muzyka tego jednoosobowego projektu to swoisty black-death, jawiący
się trochę jako mocno zhamowany i do granic możliwości zagęszczony war metal.
To około dwudziestu minut piekielnych riffów, których kleistość wzmacniają
miarowo i nieubłaganie bijące beczki i nieco tonący w tej obrzydliwej mazi bas.
Całość momentami zasuwa ostro przed siebie, ale odnoszę wrażenie, że to głównie
zasługa perkusji, która tłucze dość szybko, przygrywając miażdżącym akordom i
mięsistym tremolo, płynącym raczej w średnim tempie choć kilka atomowych
wybuchów moje uszy także zarejestrowały. Jednakże fundamentem tutejszych
kompozycji są muskularne riffy wygrywane na ciężkich gitarach, które bez
litości miażdżą i szerzą kalumnie. Krok w krok za nimi podąża gardło wokalisty,
z którego w beznamiętny sposób wydobywają się obrazoburcze czary wypowiadane
głębokim i odrażającym growlem. Jednak słuchając „Hymni Belli Occultum” mamy
okazję obcować nie tylko z brutalną muzyką, ponieważ posiada ona również w
sobie spory ładunek mistycyzmu, który zmienia ją w akt niemalże rytualny.
Wyobraźcie sobie połączenie Conqueror, Archgoat, Death Worship i Sarcofago
tyle, że sowicie przydymione i puszczone na zwolnionych obrotach. Oto właśnie
Terror, który swym aktem gloryfikuje wszystko co złe we współczesnym świecie i
przypomina, że Szatan jest wśród nas. Bezlitosna i zarazem ezoteryczna
produkcja. Nie tylko wielbicielom barbarzyńskich i w dodatku
południowoamerykańskich rytmów polecić muszę, bo to diabelnie dobry prezent na
Bezbożne Narodzenie.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz