piątek, 27 grudnia 2024

Recenzja Revenge „Violation.Strife.Abominate”

 

Revenge

„Violation.Strife.Abominate”

Season of Mist 2025

Po pięciu latach ciszy absolutnej, ukazał się (w sumie to dopiero się ukaże, bo premiera wyznaczona jest na koniec stycznia) siódmy krążek kanadyjskiego bluźniercy, działającego pod szyldem Revenge. I gdybym w tym miejscu się po prostu podpisał, to chyba by za całą „recenzję” styknęło. Pozwolę sobie jednak na lekkie dysputy. Bo, po pierwsze primo, zmian muzycznych po tym tworze nikt się na pewno nie spodziewał, nawet najbardziej niepoprawni myśliciele. Po drugie primo, zastanawia mnie fakt, że album pokroju „Violation.Strife.Abominate” wychodzi (no nie po raz pierwszy, ale jakoś nigdy wcześniej nie miałem okazji tego napisać) nakładem Season of Mist, wytwórni ukierunkowanej, mimo wszystko, na muzykę bardziej komercyjną. Według mnie, Revenge pasują tam jak pięść do nosa, acz skoro im dobrze…. No i trzecie primo, ultimo… Czy ten album jest w ogóle komukolwiek do szczęścia potrzebny? Nie przynosi on absolutnie nic (powtórzę to dużymi literami – NIC) czego James Read by wcześniej nie zagrał, czego by kilka razy nie powtórzył, czego by w swojej wściekłości nie pożarł i zwrócił, przynajmniej trzykrotnie. Absolutnie, nie żartuję teraz, zastanawia mnie fakt, ilu jest na tej planecie maniaków, którzy potrafią rozróżnić poszczególne „piosenki” Revenge, ze wskazaniem tytułu i płyty, z której pochodzą. Poza samym Read’em musi ich być nie więcej, niż liczy sobie drużyna baseballowa, i zdecydowanie muszą to być maniacy, którzy muzyką Revenge żyją dzień i noc, być może nie słuchając nawet niczego innego. Że się narywam? Bynajmniej. Ale powiem tak… Tak bardzo, jak uwielbiam ten styl, kocham płynącą z tych chorych dźwięków niepohamowaną energię, dzikość, bluźnierstwo i skrajną bezkompromisowość, czy to pod względem aranżacji, szczekających, jedynych w swoim rodzaju wokali, czy surowości brzmienia, tak uważam, że posiadanie na półce pierwszych trzech pełniaków Revenge w zupełności by mi do szczęścia wystarczało. Każdą kolejną płytę kupowałem jednak w ramach kolekcjonerstwa, by po czasie stwierdzić, że wracam w zasadzie jedynie do tych pierwszych. Jednocześnie, gdyby ktoś, dla jaj, podmienił mi „czwórkę” z „szóstką”, albo gdzieś pomiędzy włożył płytę z nowym materiałem, to nie obiecuję, że bym się, kurwa, zorientował. O czym to świadczy? O tym, że Revenge, nieprzerwanie i cholernie konsekwentnie, od lat, napierdala jak mało kto na war metalowej scenie. Także o tym, że, poza kosmetycznymi różnicami, cały czas utrzymują ten sam wysoki poziom. Podsumowując powiem więc tak. Pokręcił mi się „Violation.Strife.Abominate” (no popatrz, nie wspomniałem, że przecież nawet tytuł jest tradycyjny) w playerze dobre dziesięć razy. Rozjebał mnie w drobny mak, przemielił, połknął i wysrał. Z drugiej strony wiem, że pewnie nieprędko do niego wrócę, bo zawsze będę preferował te wcześniejsze. Jeśli chcecie mieć na półce dodatkowe trzy kwadranse totalnego hałasu, to bardzo mocno tą płytę rekomenduję. Mało kto potrafi aż tak mocno napierdalać.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz