czwartek, 21 sierpnia 2025

Recenzja Burning Winds „Hell and Damnation”

 

Burning Winds

„Hell and Damnation”

Werewolf Rec. 2025

 


Burning Winds to jednoosobowy projekt zza wielkiej wody, który swoje początku datuje jeszcze na końcówkę zeszłego milenium. Jeśli zatem odliczyć krótką przerwę w działalności, wychodzi, że pan NecroDan wypluwa z siebie obrzydlistwa, zresztą całkiem regularnie, od ćwierć wieku. Mimo to, „Hell and Damnation” jest dopiero pierwszym, a jednocześnie, jak zapowiada autor, ostatnim jego dziełem. Dzieło to może za dużo powiedziane, bowiem muzyk tworzy wyłącznie dla bardzo wąskiego i specyficznego odbiorcy. Bez wahania można stwierdzić, iż jest to w prostej linii kontynuacja wczesnych dokonań Profanatica czy Havohej. Amerykański black metal znaczy się, i to ten rdzenny, a nie opierający się na kopiowaniu wzorców europejskich. Zawartość tego albumu to prymitywizm w czystej postaci. Począwszy od brzmienia, które bardziej przypomina reh’a niż nagrania choćby półprofesjonalne, z dudniącymi beczkami, nie do końca chyba poprawnie nastrojoną gitarą (a może tak właśnie miało być?), buczącym basem i nałożonym na to, chyba trochę zbyt wysuniętym do przodu wokalem. Czyli syf totalny. Co do samych kompozycji, to wielkiej finezji tu nie ma. Większość z nich utrzymana jest w średniej prędkości i składa się z bardzo, ale to bardzo minimalistycznych harmonii, dwóch chwytach na krzyż (oczywiście odwrócony) i finito. Zresztą mówiąc „kompozycje” trzeba wziąć pod uwagę, iz jest to słowo użyte nieco na wyrost. Te przeplatane intrami kawałki stanowią w zasadzie coś na kształt pomysłów, w najlepszym przypadku „zarysu” ogólnego czegoś, co ewentualnie w późniejszej obróbce mogłoby faktycznie tworzyć gotowy utwór. Całość trwa nieco ponad pół godziny, i myślę, że jest to wystarczająca dawka plugastwa i bluźnierstwa maści wszelkiej, by u przeciętnego, bardziej mainstreamowego słuchacza wywołać mdłości, albo nawet torsje. Maniacy totalnej piwnicy zapewne łykną te nagrania bez grymasu na twarzy, choć, szczerze powiedziawszy, nawet w tej zapleśniałej i cuchnącej Diabłem niszy, „Hell and Damnation” nie jest żadnych krążkiem wybitnym. Zatem powtórzę to, od czego zacząłem. Jest to materiał przeznaczony tylko i wyłącznie dla blackmetalowych die-hard’ów, dla których im brzydziej, tym lepiej. Ja posłuchałem sobie dwa razy, i myślę, że wystarczy. Wy róbcie jak uważacie.

- jesusatan




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz