Burning Winds
„Hell and Damnation”
Werewolf Rec. 2025
Burning Winds to jednoosobowy projekt zza wielkiej wody, który swoje początku datuje jeszcze na końcówkę zeszłego milenium. Jeśli zatem odliczyć krótką przerwę w działalności, wychodzi, że pan NecroDan wypluwa z siebie obrzydlistwa, zresztą całkiem regularnie, od ćwierć wieku. Mimo to, „Hell and Damnation” jest dopiero pierwszym, a jednocześnie, jak zapowiada autor, ostatnim jego dziełem. Dzieło to może za dużo powiedziane, bowiem muzyk tworzy wyłącznie dla bardzo wąskiego i specyficznego odbiorcy. Bez wahania można stwierdzić, iż jest to w prostej linii kontynuacja wczesnych dokonań Profanatica czy Havohej. Amerykański black metal znaczy się, i to ten rdzenny, a nie opierający się na kopiowaniu wzorców europejskich. Zawartość tego albumu to prymitywizm w czystej postaci. Począwszy od brzmienia, które bardziej przypomina reh’a niż nagrania choćby półprofesjonalne, z dudniącymi beczkami, nie do końca chyba poprawnie nastrojoną gitarą (a może tak właśnie miało być?), buczącym basem i nałożonym na to, chyba trochę zbyt wysuniętym do przodu wokalem. Czyli syf totalny. Co do samych kompozycji, to wielkiej finezji tu nie ma. Większość z nich utrzymana jest w średniej prędkości i składa się z bardzo, ale to bardzo minimalistycznych harmonii, dwóch chwytach na krzyż (oczywiście odwrócony) i finito. Zresztą mówiąc „kompozycje” trzeba wziąć pod uwagę, iz jest to słowo użyte nieco na wyrost. Te przeplatane intrami kawałki stanowią w zasadzie coś na kształt pomysłów, w najlepszym przypadku „zarysu” ogólnego czegoś, co ewentualnie w późniejszej obróbce mogłoby faktycznie tworzyć gotowy utwór. Całość trwa nieco ponad pół godziny, i myślę, że jest to wystarczająca dawka plugastwa i bluźnierstwa maści wszelkiej, by u przeciętnego, bardziej mainstreamowego słuchacza wywołać mdłości, albo nawet torsje. Maniacy totalnej piwnicy zapewne łykną te nagrania bez grymasu na twarzy, choć, szczerze powiedziawszy, nawet w tej zapleśniałej i cuchnącej Diabłem niszy, „Hell and Damnation” nie jest żadnych krążkiem wybitnym. Zatem powtórzę to, od czego zacząłem. Jest to materiał przeznaczony tylko i wyłącznie dla blackmetalowych die-hard’ów, dla których im brzydziej, tym lepiej. Ja posłuchałem sobie dwa razy, i myślę, że wystarczy. Wy róbcie jak uważacie.
- jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz