środa, 13 sierpnia 2025

Recenzja Ritual Mass „Cascading Misery”

 

Ritual Mass

„Cascading Misery”

20 Buck Spin (2025)

 


Myślałem, że ten twór z Pensylwanii już dawno poszedł w piach. Ritual Mass na przestrzeni ostatniej dekady dał się poznać deathmetalowemu undergroundowi kilkoma mniejszymi wydawnictwami, które odbiły się niemałym echem. Część tych nagrań ukazała się w formie kompilacji „It Ever Turns” wydanej przed trzema laty przez Memento Mori Records. Teraz ekipa z Pittsburgha atakuje dość niespodziewanie debiutanckim pełniakiem w barwach 20 Buck Spin i od razu trzeba przyznać, że jest to wydawnictwo, z którym warto się poznać. „Cascading Misery” to krok naprzód w muzycznym rozwoju Ritual Mass, zwłaszcza pod kątem kompozytorskim. To już nie jest podziemna, jaskiniowa, kipiąca wściekłością masa dźwięku. Tutaj są riffy, są świetne zwolnienia, jadowite przyspieszenia i zwarte, acz szalone sola przywodzące na myśl braci Hoffman. W dalszym ciągu punktem wyjścia wydaje się tutaj być twórczość Incantation, ale ekipa z północnego wschodu USA wykazuje na swym premierowym długograju więcej niż dotychczas odwołań do bardziej klasycznego, deathmetalowego grania. Słuchając tego materiału kilkukrotnie miałem skojarzenia z Ingivomous, które także w prostej linii gdzieś inspiruje się ekipą Johna McEntee, ale z każdym kolejnym wydawnictwem odchodziło od gęstej smolistości wplatając coraz więcej morbidangelowych motywów. I tak też odbieram „Cascading Misery” od strony instrumentalnej – to kawał bardzo dobre zagranego i napisanego metalu śmierci, opakowanego w naprawdę mocne brzmienie. Schody z tym materiałem zaczynają się dla mnie w momencie, gdy pojawiają się wokale. W tej materii nie zmieniło się nic i mamy jaskinię z toną najebanego pogłosu. Nazywając rzecz po imieniu – kompletnie one nie pasują do wygrywanych tutaj dźwięków i najzwyczajniej w świecie nie podobają mi się. Ritual Mass w każdym innym aspekcie poszedł za mocno do przodu, aby zostawić partie wokale takie jakimi były. Traci na tym całe „Cascading Misery”, które z innymi wokalami mogłoby być jeszcze bardziej dynamiczne, szalone, miałoby w ręku kolejny atrybut podkreślający błysk, który niewątpliwie w tym zespole tkwi. Wierzę, że póki co jest to etap przejściowy i na kolejnym wydawnictwie Ci kolesie pójdą na całego i dojebią do pieca na całego nie zostawiając jednej nogi w bagnie. Tak czy owak polecam.

                                                                                                                                                            Harlequin




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz