Ursawrath
„Emergence”
Independent 2025
Grupa ta powstała w 2023 roku na terenie USA, a dokładnie w niegdysiejszej kolebce grunge’u, czyli w Seattle. Po nagranym dwa lata temu demosie, Ursawrath postanowił zaatakować pełniakiem, który dostępny będzie 29 sierpnia. Notka informacyjna określa muzykę tego kwartetu jako progresywny thrash metal, zaś wybrane strony internetowe mówią o prog-sludge’u. Po przesłuchaniu „Emergence” mogę stwierdzić, że obie informacje są prawdziwe, lecz nie można grania Amerykanów określić tak jednoznacznie jak wyżej wymienione źródła. Panowie bowiem wcisnęli do swoich kompozycji wszystkiego po trochu, co wykreowało dość zróżnicowany thrash, mocno liźnięty „szlamem” i modernizmem. Z jednej strony boleśnie biczują na podobę niemiecką lat osiemdziesiątych, co znaczy, że ostro jadą do przodu, kąśliwie kostkując czemu towarzyszy gardłowe warczenie wokalisty. W tych momentach materiał ten przypomina trochę Kreator z czasów „Pleasure To Kill” tyle, że bardziej dociążony i zagęszczony. Innym razem panowie kierują się w strony bliższe Los Angeles i częstują nieco lżejszymi akordami i wokalizami, kojarzącymi się ze złotymi czasami grania w stylu Bay Area z tym, że grubo mroczniejszymi i obdarzonymi bardziej wyrafinowanym traktowaniem strun. Kolejnym i bardzo wyraźnym pierwiastkiem na „Emergence” jest sludge i doom metal, którego rytmy wplatane są pomiędzy thrashowe riffy. Nie są to jednak tak gniotące i duszące harmonie jak w czystych ujęciach tych gatunków, bo zostały znacznie odchudzone, aby pasowały do ogólnego obrazu tej płyty. Jednakże odznaczają się ciężkością i agogiką od reszty, i wprowadzają do aranżacji Ursawrath znaczny ładunek ciężkości i upiorności. W tych chwilach dzierżący mikrofon Adam Schaefer, potrafi zdrowo growlować jak i zapodać całkiem przestrzenne śpiewy, które wraz z melodyką pozwalają delikatnie odpłynąć w refleksyjne rejony. Aby dopełnić dzieła nasi amerykańscy muzycy, do całości dokładają mnóstwo awangardowych rozwiązań, technicznych popisów i solówek, co z resztą zabiegów wygenerowało zwartą i kopiącą w dupę gędźbę, która jawi się jako inteligentnie i z jajem podana fuzja wspomnianych typów metalowego rzępolenia. Skomplikowany krążek, wypełniony nieliniowymi aranżacjami i zaskakujący na każdym kroku zwrotami akcji, ponieważ pomysłów tym czterem Amerykanom nie brakuje, a i pokłady agresji zdają się mieć niewyczerpane. Bardzo ciekawy album, który częstuje nowoczesnym, ale i trzymającym się tradycji thrash’em, zdrowo potraktowanym przysadzistością i smutkiem. Zachęcam do zapoznania się, gdyż warto.
shub niggurath

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz