sobota, 23 sierpnia 2025

Recenzja Chao Abyssi „Rößel 1811”

 

Chao Abyssi

„Rößel 1811”

Under the Sign of Garazel 2025

 


Wydany na początku bieżącego roku debiutancki krążek Chao Abyssi jeszcze na dobrą sprawę nie do końca ostygł, a tu zespół już serwuje nam deser w postaci nowego minilonga. „Rößel 1811” to sześć kompozycji, z czego dwie to krótkie instrumentale, na otwarcie, oraz jako interludium. Zresztą tego typu zabieg pojawił się też na „Archaic Chants of Chaotic Visions”, zatem można go chyba pomału uznać za znak firmowy zespołu. Nie jedyny zresztą, bo po zapoznaniu się z zawartością nowych nagrań, można chyba otwarcie powiedzieć, że Chao Abyssi wykreowali ostatecznie własny, rozpoznawalny styl. Dotychczas można było, zresztą nadal można, bo to niczemu nie przeczy, sugerować, że twórczość zespołu oparta została w wielkiej mierze o spuściznę Burzum, i kilku innych najważniejszych przedstawicieli norweskiej drugiej fali. Rzecz w tym, że jeśli zespół wytrwale podąża wyznaczoną przez pionierów ścieżką, jednocześnie nie czyniąc z ich klasycznych albumów jedynie szkicu do odwzorowywania, po kilku wydawnictwach staje się tworem o własnym obliczu. W zasadzie gdyby mi ktoś włączył „Rößel 1811” z zaskoczenia, z dużą dozą pewności bezbłędnie wytypowałbym autora. Chao Abyssi kultywują najlepsze tradycje lat dziewięćdziesiątych. Z ich muzyki bije chłód i bezwzględna złość, podobna do tej, która cechowała niektórych północnych mistrzów gatunku. Niezmiennie podoba mi się, jak w teoretycznie skrajnie surową formę panowie wplatają niezwykle łatwo wpadające do głowy melodie, nadające ich kompozycjom głębszego wymiaru. Godne uznania jest też odpowiednie wyczucie. Tutaj nie ma jazdy przez cały numer na jednym czy dwóch zapętlonych tremolo. Jest miejsce na kapkę klimatu, i chwilowe odsapnięcie przed kolejnym wyjściem na mróz. Największą zaletą tych numerów jest fakt, iż są idealnie wręcz wyważone. Świetne są również wokale, niby klasyczne, ale o charakterystycznej barwie, która bardzo mi do tych dźwięków pasuje, chyba głównie za sprawą swojej surowości. Muzycznie, jest to zatem kontynuacja raz obranej drogi, bez zbaczania w którąkolwiek ze stron czy odwracania się za siebie. I taka konsekwencja mi odpowiada. Na koniec nadmienię jeszcze, że wydawnictwo to wieńczy utwór „Apoteoza Nienawiści”, będący inną wersją, także ostatniego na debiucie, „Apotheosis of Hatred”. Stąd też „Rößel 1811” traktować można, jak myślę, jako bardzo udany suplement do „Archaic Chants…”. Jeśli macie na półce tamten krążek, to po nowy mini sięgajcie bez wahania.

- jesusatan





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz