sobota, 8 maja 2021

Recenzja AMORITE „ArchaicFaces of Ecstasy”

 

AMORITE

„ArchaicFaces of Ecstasy”

Sun & Moon Records 2021

Muzyka metalowa w zasadzie w każdej swej odmianie, opierając się na twardym, klasycznym rdzeniu wykształciła wielorakie mutacje, które z czasem zaczęły tworzyć odrębne struktury i żyć własnym życiem, będąc jednocześnie cały czas ściśle związane z organizmem żywiciela. Bardzo dobrym przykładem takiej właśnie hybrydy jest druga, pełna płyta węgierskiego Amorite. Zespół obraca się w klimatach Death Metalowych, jednak jego muzyka, mimo że oparta na tradycyjnym, śmiertelnym kręgosłupie jest zdecydowanie bardziej introwertyczna i eklektyczna. „Archaic Faces…” to materiał, który egzystuje jakby na przecięciu głównego nurtu i jego bardziej zakręconych odmian. Słychać tu bowiem dosyć sporo Śmierć Metalu czerpiącego pełnymi garściami z kanonów gatunku, opartego na klasycznie pracujących beczkach, ciężkim basie, rwących skórę pasami, agresywnych riffach i growlingu w średnich rejestrach, jednak na ten gatunkowy tradycjonalizm nakładają się także chore, powywracane, mętne dysonanse o lekko rytualnym charakterze, mocarne, atonalne akordy, hipnotyzujące, mantryczne partie wiosła, dysocjacyjne elementy zaczerpnięte z psychodelicznego rocka, niemal plemienne rozwiązania rytmiczne, jak i bardziej powściągliwe, meandrujące, nastrojowo zmatowione, mgliste, wolniejsze fragmenty penetrujące zakamarki wewnętrznej ciemności. Trzeba przyznać, że umiejętnie to wszystko Węgrzy ze sobą pożenili, tworząc z tych klocków jedną, zwartą całość, która zwłaszcza w zagęszczonych nieco przez centrale fragmentach nawet dosyć konkretnie żre. Słychać, że na podejście Madziarów do Death Metalowej materii w pewnym stopniu wpływ miały: Sulphu rAeon, Cruciamentum, Necros Christos, Chapel of Disease, czy nawet Ulcerate, jednak wałki Amorite nie są tak mocno zagęszczone, nie wylewa się z nich cuchnąca smoła i nie posiadają takiego ciężaru, jak utwory wymienionych powyżej zespołów.Zdecydowanie brakuje tu drugiej gitary, która dodałaby temu materiałowi więcej mrocznej zawiesiny i ołowianych wibracji. Dlatego też „Archaiczne Oblicza Ekstazy”, mimo że momentami ciekawe i intrygujące jako całość nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, jak choćby „Vermis”, „Charnel Passages”, czy choćby „Doom of the Occult”. Mimo wszystko można się jednak wkręcić w zawarte tu dźwięki, gdyż sporo tu różnorakich niuansów i ukrytych przed wzrokiem ścieżek, które czekają, aby je odkryć.Brzmienie również przydałoby się zagęścić i podrasować oraz zainfekować odpowiednią dawką pleśni, gdyż to, w które ubrano „Archaic…”, choć jest przestrzenne, organiczne i wszystkie instrumenty są doskonale słyszalne, to jednak wg mnie brakuje mu mocy i odpowiedniego pierdnięcia, a to z kolei powoduje, że materiał ten nie miażdży tak, jakby mógł. Z przyczyn opisanych powyżej, uważam, że „Archaic Faces of Ecstasy” to płytka, z którą warto się zapoznać i która z pewnością znajdzie swoje grono odbiorców, ale szerszej  kariery jej nie wróżę.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz