AMORITE
„ArchaicFaces of Ecstasy”
Sun & Moon Records 2021
Muzyka
metalowa w zasadzie w każdej swej odmianie, opierając się na twardym,
klasycznym rdzeniu wykształciła wielorakie mutacje, które z czasem zaczęły
tworzyć odrębne struktury i żyć własnym życiem, będąc jednocześnie cały czas
ściśle związane z organizmem żywiciela. Bardzo dobrym
przykładem takiej właśnie hybrydy jest druga, pełna płyta węgierskiego Amorite.
Zespół obraca się w klimatach Death Metalowych, jednak jego muzyka, mimo że
oparta na tradycyjnym, śmiertelnym kręgosłupie jest zdecydowanie bardziej
introwertyczna i eklektyczna. „Archaic Faces…” to materiał, który egzystuje
jakby na przecięciu głównego nurtu i jego bardziej zakręconych odmian. Słychać
tu bowiem dosyć sporo Śmierć Metalu czerpiącego pełnymi garściami z kanonów
gatunku, opartego na klasycznie pracujących beczkach, ciężkim basie, rwących
skórę pasami, agresywnych riffach i growlingu w średnich rejestrach, jednak na
ten gatunkowy tradycjonalizm nakładają się także chore, powywracane, mętne
dysonanse o lekko rytualnym charakterze, mocarne, atonalne akordy,
hipnotyzujące, mantryczne partie wiosła, dysocjacyjne elementy zaczerpnięte z
psychodelicznego rocka, niemal plemienne rozwiązania rytmiczne, jak i bardziej
powściągliwe, meandrujące, nastrojowo zmatowione, mgliste, wolniejsze fragmenty
penetrujące zakamarki wewnętrznej ciemności. Trzeba przyznać, że umiejętnie to
wszystko Węgrzy ze sobą pożenili, tworząc z tych klocków jedną, zwartą całość,
która zwłaszcza w zagęszczonych nieco przez centrale fragmentach nawet dosyć
konkretnie żre. Słychać, że na podejście Madziarów do Death Metalowej materii w
pewnym stopniu wpływ miały: Sulphu rAeon, Cruciamentum, Necros Christos, Chapel
of Disease, czy nawet Ulcerate, jednak wałki Amorite nie są tak mocno
zagęszczone, nie wylewa się z nich cuchnąca smoła i nie posiadają takiego ciężaru,
jak utwory wymienionych powyżej zespołów.Zdecydowanie brakuje tu drugiej gitary,
która dodałaby temu materiałowi więcej mrocznej zawiesiny i ołowianych
wibracji. Dlatego też „Archaiczne Oblicza Ekstazy”, mimo że momentami ciekawe i
intrygujące jako całość nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, jak choćby
„Vermis”, „Charnel Passages”, czy choćby „Doom of the Occult”. Mimo wszystko
można się jednak wkręcić w zawarte tu dźwięki, gdyż sporo tu różnorakich
niuansów i ukrytych przed wzrokiem ścieżek, które czekają, aby je odkryć.Brzmienie
również przydałoby się zagęścić i podrasować oraz zainfekować odpowiednią dawką
pleśni, gdyż to, w które ubrano „Archaic…”, choć jest przestrzenne, organiczne
i wszystkie instrumenty są doskonale słyszalne, to jednak wg mnie brakuje mu
mocy i odpowiedniego pierdnięcia, a to z kolei powoduje, że materiał ten nie
miażdży tak, jakby mógł. Z przyczyn opisanych powyżej, uważam, że „Archaic Faces
of Ecstasy” to płytka, z którą warto się zapoznać i która z pewnością znajdzie
swoje grono odbiorców, ale szerszej
kariery jej nie wróżę.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz