„Violence Unimagined”
Metal Blade Records 2021
Jest
kilka zespołów na tym łez padole, wobec których jestem praktycznie
bezkrytyczny, a mój obiektywizm praktycznie nie istnieje, lub jest bardzo
zaburzony. Jak tu bowiem pisać w niewłaściwym tonie o zespołach, które
towarzyszą mi przez przeszło pół życia, dorastały ze mną, a co najważniejsze,
które nie wydały tak naprawdę jeszcze nigdy słabej, czy nawet przeciętnej
płyty? Jedną z takich grup jest właśnie Cannibal Corpse, która w tym roku
oddaje w ręce fanów swój 15 album długogrający, ech łza się w oku kręci.
Zastanawiałem się, jak to w ogóle z kanibalami będzie, biorąc pod uwagę
zawirowania, jakie miały miejsce z ich gitarzystą w 2018 roku? Gdy okazało się,
że Corpsegrinder i spółka znaleźli doskonałego zmiennika w osobie E.Rutana i
tworzą nowy materiał, moja radość była wielka, a serce omal nie wyjebało mi z
piersi. Sentymenty jednak na bok, czas na konkrety, gdyż słowo stało się
ciałem, „Violence Unimagined” od kilku dni cieszy już swą zawartością
wszystkich Death maniaków, a płyta to doprawdy zajebista. Przede wszystkim
zespół postawił na riffy, które miażdżą, poniewierają, są zjadliwe, ale
jednocześnie bardziej przyswajalne kosztem gitarowej gmatwaniny. Oczywiście
przebojowość w ich wykonaniu, to i tak od chuja technicznych riffów w każdym
wałku, jednak najnowszy ich album jest w większym stopniu przejrzysty i
charakteryzuje się większą słuchalnością, niż poprzednie płyty. Praca wioślarzy
na tym krążku po prostu w pizdu rozrywa wszystko, co stanie im na drodze, a
dziwne momentami harmonie i rozjazdy nadają tej produkcji chorego,
dewiacyjno-perwersyjnego wydźwięku. „Violence…” to także płyta masywna, ciężka i
wgniatająca w glebę z potwornym okrucieństwem, w czym wydatnie pomaga Paul
Mazurkiewicz. Beczki na tym albumie mimo tego, że momentami są konkretnie
popaprane, miażdżą swą gęstością, posiadają potężny groove i są praktycznie
sercem tego albumu. Bas Alexa Webstera także oczywiście bezlitośnie gruchocze
kości, a wokale George’a „Corpsegrinder’a” Fisher’a są jak zwykle doskonałe i w
chuj brutalne, ale ta dwójka od dawna stanowi już swoisty kręgosłup twórczości
Cannibal Corpse i zawsze swą pracą sieje takie spustoszenie, że klękajcie
narody. Brzmieniowo ta produkcja, to majstersztyk. Jest tłusta, mięsista,
potężna, ale zarazem przestrzenna, organiczna i spuszcza potworny wpierdol.
Erik Rutan w swym Mana Studio odjebał kawał znakomitej roboty. Kurwa, słucham
tej płyty jak pojebany już kilka dni i nie mogę przestać! Doprawdy znakomity
album i jak dla mnie jedna z najlepszych płyt, jakie nagrał ten zespół w swojej
karierze. Jestem rozjebany.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz