środa, 12 maja 2021

Recenzja Apostasy "Death Return"

Apostasy

"Death Return"

Fallen Temple 2021

 

Panowie z Apostasy najwyraźniej się rozkręcili, bo o ile debiut od drugiego albumu dzieliło siedemnaście lat, to tym razem na następcę "The Sign of Darkness" musieliśmy czekać jedynie trzy wiosny. To znaczy, kto czekał ten czekał, mi się akurat nie spieszyło, gdyż poprzednie wydawnictwo Chilijczyków było dość przeciętne i bynajmniej na kolana nie rzucało. Sprawdzić jednak można, co nie? Tak też uczyniłem, ale szoku niestety nie doznałem. Apostasy nadal lokują się gdzieś w środku drugoligowej tabeli thrashowego łojenia i ani myślą ruszyć się z miejsca. Na pewno zaletą ich nowego krążka jest fakt, że jest to granie dość charakterystyczne i od razy da się wyczuć z jakiego kontynentu zespół się wywodzi. Co by nie mówić, feeling tej muzyki jest  niepodrabialny. Słychać tu wręcz klasyczne chwilami harmonie południowoamerykańskie, typowo chwytliwy sposób riffowania i autentyczny spontan. Niestety mam też wrażenie, jakby momentami chłopom brakowało pomysłu na poprawnie rozpoczętą myśl. Obok naprawdę ostrych i chwytliwych fragmentów zdarzają się typowe wypełnienia pianką rozporową, trącące poniekąd geriatrią. Na szczęście jest ich zdecydowanie mniej niż momentów, przy których można sobie pomachać piąstką czy potupać nóżką. Jednakże sporą ułomnością tego materiału jest dość miękkie brzmienie. Zdecydowanie brakuje mi w nim mocy, bo jeśli nawet same aranżacje linii gitarowych są całkiem niezgorsze i stanowią głęboki pokłon dla Dark Angel czy wczesnej Sepultury, to zamiast zadawać głębokie rany pozostawiają na skórze jedynie lekkie zadrapania. Beczki zresztą też brzmią jakby je kto owinął ręcznikiem, by starsza pani za ścianą mogła się spokojnie wyspać. No niestety, ten mankament sprawia, iż cały materiał jest bardzo ugrzeczniony i niech nikt nawet nie stara się mi wmówić, że tak to właśnie powinno wyglądać. Mimo wszystko, warto zapoznać się z czterdziestoma minutami "Death Return", bo jak wspomniałem wcześniej, jest tu całkiem sporo dobrego thrashu. Co prawda do czołówki tego typu grania na swoim kontynencie chłopakom nadal daleko, a jako iż zwyżki formy nie zauważam, myślę, że faktycznie na dobre zakotwiczyli gdzieś w środku peletonu. Co by jednak nie ględzić, w ostatecznym rozrachunku trójka Apostasy to i tak rzecz solidna, w porywach nawet dobra, więc czas poświęcony na te siedem numerów nie będzie stracony. Natomiast czy jest to krążek do którego będę często wracał? Podejrzewam, że wątpię.

- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz