Apostasy
"Death Return"
Fallen Temple 2021
Panowie
z Apostasy najwyraźniej się rozkręcili, bo o ile debiut od drugiego albumu
dzieliło siedemnaście lat, to tym razem na następcę "The Sign of
Darkness" musieliśmy czekać jedynie trzy wiosny. To znaczy, kto czekał ten
czekał, mi się akurat nie spieszyło, gdyż poprzednie wydawnictwo Chilijczyków
było dość przeciętne i bynajmniej na kolana nie rzucało. Sprawdzić jednak
można, co nie? Tak też uczyniłem, ale szoku niestety nie doznałem. Apostasy
nadal lokują się gdzieś w środku drugoligowej tabeli thrashowego łojenia i ani
myślą ruszyć się z miejsca. Na pewno zaletą ich nowego krążka jest fakt, że
jest to granie dość charakterystyczne i od razy da się wyczuć z jakiego
kontynentu zespół się wywodzi. Co by nie mówić, feeling tej muzyki jest niepodrabialny. Słychać tu wręcz klasyczne
chwilami harmonie południowoamerykańskie, typowo chwytliwy sposób riffowania i
autentyczny spontan. Niestety mam też wrażenie, jakby momentami chłopom
brakowało pomysłu na poprawnie rozpoczętą myśl. Obok naprawdę ostrych i
chwytliwych fragmentów zdarzają się typowe wypełnienia pianką rozporową,
trącące poniekąd geriatrią. Na szczęście jest ich zdecydowanie mniej
niż momentów, przy których można sobie pomachać piąstką czy potupać nóżką. Jednakże
sporą ułomnością tego materiału jest dość miękkie brzmienie. Zdecydowanie
brakuje mi w nim mocy, bo jeśli nawet same aranżacje linii gitarowych są
całkiem niezgorsze i stanowią głęboki pokłon dla Dark Angel czy wczesnej
Sepultury, to zamiast zadawać głębokie rany pozostawiają na skórze jedynie
lekkie zadrapania. Beczki zresztą też brzmią jakby je kto owinął ręcznikiem, by
starsza pani za ścianą mogła się spokojnie wyspać. No niestety, ten mankament
sprawia, iż cały materiał jest bardzo ugrzeczniony i niech nikt nawet nie stara
się mi wmówić, że tak to właśnie powinno wyglądać. Mimo wszystko, warto
zapoznać się z czterdziestoma minutami "Death Return", bo jak
wspomniałem wcześniej, jest tu całkiem sporo dobrego thrashu. Co prawda do
czołówki tego typu grania na swoim kontynencie chłopakom nadal daleko, a jako
iż zwyżki formy nie zauważam, myślę, że faktycznie na dobre zakotwiczyli gdzieś
w środku peletonu. Co by jednak nie ględzić, w ostatecznym rozrachunku trójka
Apostasy to i tak rzecz solidna, w porywach nawet dobra, więc czas poświęcony
na te siedem numerów nie będzie stracony. Natomiast czy jest to krążek do
którego będę często wracał? Podejrzewam,
że wątpię.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz