wtorek, 18 maja 2021

Recenzja Pando "Negligible Senescence" & "Hiraeth"

 

Pando

"Negligible Senescence"

&

"Hiraeth"

Aesthetic Death Rec. 2016 / 2018


Zanim zacznę o muzyce, chciałbym byście spojrzeli na okładkę "Negligible Senescence" i powiedzieli, co na niej widzicie. Pszczołę zapylającą kwiat? Eksplozję Challengera? Może krwawiącą ranę postrzałową albo sylwetkę ukrzyżowanego Chrystusa? A może wszystkie te rzeczy, albo żadnej z nich, lub coś jeszcze innego? Każda, nawet najbardziej idiotyczna odpowiedź będzie prawidłowa, bo wasza własna. Dlaczego zatem pytam? Bo dokładnie tak samo jak rzeczony obraz różnorodnej interpretacji można poddawać to, co tworzą Adam Bryant i Matthew Pagne, czyli amerykański duet Pando. W zasadzie postanowiłem połączyć swoją opinię na temat dwóch pierwszych albumów zespołu w jeden tekst z banalnego powodu. Obie z nich to kolejne epizody tej samej opowieści, powiązane ze sobą etapy poprzedzające "Rites", najnowszą płytę recenzowaną tu chwilę temu przez Hatzamotha. "Obrzędy" kompletnie mnie zniewoliły i sprawiły, że sięgnąłem po wcześniejsze nagrania zespołu. Było to bardzo słuszne posunięcie, gdyż Pando to nie tylko twór nietypowy, to prawdziwy biały kruk. Dźwięki przez nich tworzone niewiele mają wspólnego z muzyką stricte metalową. Stanowią one awangardową mieszankę elektroniki, noise, folku, industrialu, ambientu, elementów muzyki filmowej i relaksacyjnej, z mnóstwem sampli i obłąkanymi wokalami. Uzyskany za pomocą tych składowych klimat jest niewiarygodnie wręcz mroczny i wciągający. Na obu albumach znajdziemy niesamowite harmonie, chwilami piękne, kojące i majestatyczne, przechodzące za chwilę w tony niepokojące, zdradliwe a nawet przerażające. W ich towarzystwie można poczuć autentyczne ciarki na plecach i lodowaty oddech czegoś nienaturalnego na karku. One w niezwykły sposób pobudzają wyobraźnię i na jej fundamentach budują wokół nas inny świat, równoległą rzeczywistość w której każdy znajdzie to, co skrzętnie ukrywa w najgłębszych zakamarkach swojej duszy. Pando jest niczym głębia wpatrująca się w nas tak intensywnie, że można mieć wątpliwości, czy to my słuchamy tej muzyki, czy też może ona wysłuchuje naszej spowiedzi. Jestem zachwycony ilością pozornych kontrastów, przeróżnych inspiracji które Amerykanie tak udanie ze sobą połączyli tworząc płyty pełne tajemnic i tak silnie oddziałujące na uczucia. Niejeden black czy death metalowy zespół może jedynie pomarzyć o stworzeniu tak intensywnej i pełnej niesamowitości atmosfery. Nie mniej jednak Pando nie jest propozycją dla każdego. Obcowanie z twórczością zespołu wymaga maksimum skupienia i sto procent atencji, bo nie jest to muzyka łatwa a jej interpretacja, jak wspomniałem na wstępie, może być wyjątkowo indywidualna. Jeśli zatem szukacie czegoś oryginalnego, niepowtarzalnego i pobudzającego w zasadzie wszystkie zmysły, sięgajcie po Pando. Dla mnie obok ostatnie płyty Whalesong jest to największe odkrycie ostatnich lat. Genialny zespół do nagrań którego będę na pewno regularnie wracał. Złoto.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz