sobota, 22 maja 2021

Recenzja Faeces "Nihilominus"

 

Faeces

"Nihilominus"

Defense Rec. / Mythrone Prom. 2021

Ale gówno... Co jest charakterystyczne dla gówna? Że gówno zawsze pozostanie gównem. Tak też jest w przypadku rodzimego Faeces. Myślałem, że kolesie już dawno kopnęli w kalendarz, aż tu nagle, po dziesięciu latach szambo znów wybiło i to jeszcze mocniej niż to bywało dotychczas. Nowy album Małopolan to trzydzieści pięć minut death metalowego wpierdolu w klimacie, z jakiego zespół był dotychczas znany, a jednocześnie niewielki, ale jednak, krok wprzód. Przede wszystkim rządzi tu brutaliza, ale myliłby się, kto pomyśli, że to zwykła, monotonna sieczka. Przeciwnie, muzyka na "Nihilominus" jest bardzo techniczna, choć jednocześnie daleka od gitarowego onanizmu. Wioślarze szyją grubym, ołowianym ściegiem, dość rytmicznie by ponapierdalać sobie dyńką, często jednak łamiąc ów rytm i zmieniając tempo oraz wrzucając elementy bardziej złożone, niż tylko jednolite kostkowanie. Kilka takich właśnie mniej bezpośrednich motywów bardzo mocno kojarzy mi się z Death ze środkowego okresu, albo Pestilence z tego po reaktywacyjnego. Zresztą gdybyśmy mieli grać w skojarzenia, to zabawa nie skończyłaby się na trzech czy czterech nazwach. Nie to jest jednak najważniejsze, lecz fakt, że do melodii które każdy już gdzieś słyszał Faeces potrafią dostawić swój własny, nomen omen, klocek. Nie ma co prawda na tej płycie wielkich hitów czy nie dających zasnąć refrenów, aczkolwiek podoba mi się sposób w jaki zespół zszywa ze sobą masywność i melodię za pomocą technicznych umiejętności. Bo takowych im absolutnie nie brakuje i nawet laik w mig spostrzeże, że muzycy nie od wczoraj trzymają swoje instrumenty w dłoni, jakkolwiek to nie zabrzmi. Jeśli już o brzmieniu, to jest ono jednocześnie w chuj ciężkie co czytelne, dzięki czemu żaden szczegół nie jest w stanie umknąć naszej uwadze czy utonąć w ścianie dźwięku. Warto tu także odnotować ślicznie plumkający w tle basik, chwilami jak żywo kojarzący się z mistrzem Digiorgio. To wszystko, plus bardzo żywiołowy, odżołądkowy growl, sprawia że najnowszego Gówna słucha się całkiem dobrze, a nawet lepiej. Poprzednie płyty Faeces były, i owszem, całkiem niezłe, jednak myślę, że zespół właśnie nagrał swój najbardziej dojrzały materiał. Zatem ich powrót po tak długim czasie uważam za bardzo udany. Dobry, bardzo równy krążek. Słuchać i nie pierdolić, że śmierdzi.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz