wtorek, 4 maja 2021

Recenzja Grave Miasma “Abyss Of Wrathful Deities”

 

Grave Miasma

“Abyss Of Wrathful Deities”

Dark Descent Records / Sepulchral Voice 2021

Ojej, co się takiego przydarzyło Brytyjczykom, że wypuścili takiego gniota? Bo choć Grave Miasma nigdy nie była moim faworytem i w moim odczuciu nigdy nagrali nic lepszego niż debiutanckie EP „Exalted Emanation” to trudno podważyć fakt, że na przestrzeni ostatnich lat stali się jedną z najważniejszych grup parających się grobowym metalem śmierci, a ich koncerty są magnetyczne. Niestety drugi długograj grupy, który w maju ma ujrzeć światło dzienne to mały zwrot stylistyczny, który raczej ma małe szanse usatysfakcjonowania starych fanów, a i raczej nie zaskarbi sobie przychylności nowych, tych, którzy preferują nieco bardziej przyziemny, klasyczny death metal. Nowe wydawnictwo przynosi muzykę przystępniejszą, czytelniejszą i czystszą brzmieniowo. I nie miał bym nic przeciwko takiemu obrotowi sprawy, gdyby szła za tym jakość. Cóż z tego, że kompozycje są dość rozbudowane, z pozoru coś tam się dzieje, skoro wszystko zagrane jest bez polotu, bez pazura, bez błysku. Brakuje przede wszystkim mięsa, jębnięcia, a tego bez dobrych riffów się nie uzyska. Gitary niby coś tam grają, ale ma wrażenie, że kolejne sekwencje riffów przelatują bezbarwnie niezauważone. Sytuacji nie ratują przyzwoite solówki, bo niestety w zalewie muzyki AD 2021 przyzwoitość nie jest niczym chlubnym. Ok, jest charakterystyczny wokal, jest pogłos, ale co z tego, skoro nic on nie wnosi do kompozycji, nie buduje nastroju. W ogóle budowanie nastroju na tym wydawnictwie jest wybitnie nieudolne. Całość rozwijana jest w mozolny sposób, ale nigdy nie osiąga apogeum, kulminacji, a kolejne utwory kończą się gdy grupa ledwo wyruszy z bloków startowych. Jak okropnie męczący jest to materiał utwierdzał mnie każdy kolejny odsłuch.. „Abyss Of Wrathful Deities” jest trochę jak sama jej okładka – niby klimatyczny, byle jaki bohomaz, ale jakiś kakaowy krater na środku czoła jakiegoś demona psuje całość. Grave Miasma na swojej drugiej płycie jest trochę jak 60-letnia Majka Jeżowska, która nadal chce śpiewać piosenki dla najmłodszych – niby nadal śpiewa, ale jednak dziecięce fatałaszki na dojrzałej kobiecie wyglądają wybitnie żenująco. I trochę tak też jest z ta płytą – rozmiękczenie stylu, opakowane w liche brzmienie i trywialne partie perkusji nie mogą sprawić, że będzie to dobra OSDMowa płyta. Ma nieodparte wrażenie, że to krążek nagrany przez zdziadziłych, blisko 50-letnich facetów, którym wydaje się, że nagrali coś fajnego. Ale tylko im się wydaje, bo nie nagrali niestety. Jestem bardzo rozczarowany tym wydawnictwem, bo grupa o takiej renomie nie powinna pozwolić sobie na taki gniot. Na tej płycie boli mnie w zasadzie wszystko, mierzi mnie kiedy jej słucham, a blisko godzina spędzona z Brytyjczykami jest dla mnie torturą. Zdecydowanie odradzam zakup, dla mnie płyta z kategorii „wrzucić do rowu, naszczać i zasypać wapnem”. Chcę zapomnieć o tym co dane mi było tu usłyszeć kilkukrotnie.

 

                                                                                                        Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz