sobota, 10 września 2022

Recenzja Black Altar / Vulture Lord “Deathian Manifesto”

 

Black Altar / Vulture Lord

“Deathian Manifesto”

Odium Rec. 2022

Jak tak spojrzeć w kalendarz, to wychodzi na to, iż obaj bohaterowie tego splitu na scenę weszli już ponad ćwierć wieku temu. W takiej sytuacji nie jestem pewien, czy przedstawiając ich sylwetki bym im niechcący nie uwłoczył. Pominę zatem niepotrzebny wstęp i przejdę od razu do rzeczy. Wydawnictwo otwiera rodzimy Black Altar prezentując się w czterech odsłonach (choć tak naprawdę to w dwóch, bo pozostałe to intro i outro). W zasadzie nie wnoszą one nic nowego do stylu zespołu, gdyż Shadow należy do tego typu wojowników, co to jak wsiądą na konia, to dopóki walczą go nie zmieniają. Możemy zatem cieszyć ucho bardzo solidnym black metalem rodem z lat dziewięćdziesiątych, z rejonów północnoeuropejskich. Zdecydowanie wieje tu chłodem i oldskulem. Poza nordyckimi tremolo wkrada się tu także odrobina bardziej chwytliwego riffowania, choćby pod koniec „Acrilegious Congregation”, czy nieco bardziej nastrojowego w połowie „Nyx”. Brzmienie, jak przyzwoitość nakazuje, jest prawilnie zimne a wokal szorstki, podkreślający agresywny charakter tych nagrań. Nie jest to nic nowego, jednak zespół ten zapewne nie powstał by przenosić góry, tylko by kultywować muzykę, która królowała trzydzieści lat temu. A że nadal robią to na wysokim poziomie, to tylko zdjąć czapki z głów. Kolejne cztery numery to już norweski Vulture Lord. Ta część „Deathian Manifesto” jest zdecydowanie szybsza i mocno podkręcona na starego thrashowego ducha. Więcej tu fragmentów przy których nie pomachać łbem to jak nie wypić zimnego browara w gorący dzień. Panowie grzeją mocno i konkretnie, płynnie przechodząc z akordu w akord i wplatając w swoje utwory bardzo klasyczne partie solowe. Kto zna ten wie, że muzyka tej brygady charakteryzuje się niezwykłym groovem, i nie inaczej jest tutaj. Słuchając na przykład takiego „Hark! The hymn of War” pięść sama się zaciska wędrując w górę a baniak kręci niczym dziecinny bączek. Taka mikstura thrashu i black metalu to coś, co łykam bez zadawania zbędnych pytań, mimo iż jest to kotlet odgrzewany po raz enty. Bo przecież dobrze pobierane lekcje u Celtic Frost (a wpływy tychże są tu także słyszalne) zawsze gwarantują określoną jakość. Nadmienić też należy, że trzeci numer na „drugiej stronie” pochodzi chyba z innej sesji, na co wskazuje zdecydowanie surowsze brzmienie. A i sam jego charakter jest inny, bardziej frontalny i zdecydowanie mniej melodyjny. Na koniec mamy jeszcze przydługaśne outro z cytatem z klasycznego „The Masque of the Red Death” i game over. Cóż, nie sądzę, by to wydawnictwo zmieniło czyjkolwiek stosunek do Black Altar czy Vulture Lord. Natomiast jeśli ktoś z tymi hordami nie jest za pan brat, to ma doskonały materiał poglądowy w pigułce.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz