piątek, 23 września 2022

Recenzja Deathsiege „Throne Of Heresy”

 

Deathsiege

„Throne Of Heresy”

Everlasting Spew Records (2022)

Izreal potęgą metalowej sceny nigdy nie był, ale zespoły takie jak Orphaned Land czy Sonne Adam dość skutecznie zapisały się w pamięci miłośników ciężkiego grania, niezależnie co o tych formacjach myślimy. Tego, czy debiutujący właśnie Deathsiege dołączy do tego grona jeszcze nie wiem, ale wiem, że „Throne Of Heresy” to książkowy przykład solidnej płyty, która dobrze roku na przyszłość. Półgodzinną zawartość ekipy z Tel Awiwu najprościej bym opisał jako mocno odchudzoną wersję Angel Corpse. Porównanie elektryzujące, ale zapomnijcie nawet o tym ,że to podobny poziom, nic z tych rzeczy. Izraelici tłuką solidny, poprawny, mocno zblackowany death metal, któremu trochę brakuje szaleństwa ekipy Helmkampa, czy choćby nawet Perdition Temple, czy chilijskiego Cambion. Na upartego można by się tutaj doszukiwać odniesień do Destroyer 666, ale jednak pierwiastek deathmetalowy jest tutaj większy niż w przypadku kapeli z antypodów. „Throne Of Heresy” jest nienagannie wykonane i zagrane i pomimo że ani przez moment nie zbliżyłem się do bycia zafascynowanym tym materiałem, to przesłuchałem go bez skrzywienia i kręcenia nosem. Po prostu solidna robota – tylko tyle i aż tyle. Dla mnie to zdecydowanie za mało, żebym chciał do tego wracać, ale nie znajduję też ani jednego powodu, żeby odsłuch tego krążka komukolwiek odradzić. Póki co Deathsiege jest jednym z wielu zespołów, które mają poukładane swoje klocki, ale jeszcze nie mają pomysłu, żeby zbudować z nich coś swojego czy błyskotliwie odważnego, by móc wybić się przed szereg. Na ten moment można posłuchać, ale nie jest to niezbędne.

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz