czwartek, 8 września 2022

Recenzja EUCHARIST „I Am the Void”

 

EUCHARIST

„I Am the Void”

Regain Records 2022

Gdy spojrzymy na historię szwedzkiego Eucharist, to zauważymy, że zespół ten znikał, to znów pojawiał się na scenie przynajmniej kilkukrotnie. Zupełnie jak murzyn (o przepraszam, Afroamerykanin) na przejściu dla pieszych. Nie mnie jednak oceniać powody takiego postępowania, a niezaprzeczalnym jest fakt, że w latach 90-tych zespół ten wydał dwie, bardziej niż dobre płyty z mocnym, zadziornym, melodyjnym Metalem Śmierci, które obok produkcji At the Gates, Dark Tranquillity, Sacrilege, Ablaze My Sorrow, A Mind Confused, Gates of Ishtar, czy A Canorous Quintet tworzyły trzon tego stylu i świadczyły o sile ówczesnej sceny melodyjnego grania. W późniejszych latach gatunek ten nieco zszedł na psy, gdyż niektóre zespoły (których tu nie wymienię, aby nie robić im darmowej reklamy) zaprzedały się mamonie, ale to jest już temat na inny elaborat. Wracajmy więc do sedna sprawy, czyli do trzeciego, pełnego krążka Eucharist, który w tym roku ukazał się w barwach Regain Records. Jak łatwo policzyć „I Am the Void” i jego poprzednika „Mirrorworlds” dzieli 25 lat i to wyraźnie słychać, porównując oba te materiały. Z muzyki Szwedów zniknęły w bardzo dużej mierze elementy Death Metalu, gdyż panom tym spodobał się ostatnimi czasy zapach Diabelskich odchodów i w tym właśnie kierunku skierowali oni swą twórczość. Nowy krążek wypełnia zatem po brzegi zimny, kąśliwy, melodyjny Black Metal oparty na siarczystych beczkach, jadowitych riffach i bluźnierczych wokalizach. Całkiem solidna to muza. Sporo tu nienawiści, agresji i gwałtownych tekstur, a całość spowija dosyć gęsty całun utkany z ciemności. Jest też na tej płytce nieco nawiedzonych, celebracyjnych, niemal rytualnych momentów, więc czuć w tej muzie Szatana i jego majestat. Nowym kompozycjom zdecydowanie bliżej teraz do twórczości Naglfar, Unanimated, Sacramentum, Dark Funeral, Setherial, czy Necrophobic. Album ten fachowo łączy w sobie typowo szwedzką melodyjność z czarcią furią i ponurą, mroczną atmosferą. Ja jednak po tym zespole spodziewałem się więcej i w pewnym stopniu jestem tą płytą nieco rozczarowany. Przede wszystkim uważam, że album ten jest zdecydowanie za długi. Konia z rzędem temu, kto za jednym podejściem zaliczy te 77 minut, a nawet jeżeli się zaprze, to gwarantuje, że trochę za połową tego krążka jego chęci do słuchania tej produkcji będą spadać w pizdu niemal w postępie geometrycznym. Nawet jeżeli nad długością „I Am the Void” przejdziemy już do porządku dziennego (lub nocnego), to płytka ta nie trzyma niestety jednakowego poziomu napięcia. Sporo tu przewidywalnych, niepotrzebnie rozwleczonych fragmentów, od których po prostu wieje nudą, mimo że pod względem wykonania nie można się do nich przyczepić. Nie był to chyba najlepszy pomysł, aby upychać tu tyle muzyki. Myślę, że bardziej sprawdziłaby się 38, 45-minutowa petarda, która miałaby szansę konkretnie pozamiatać, zwłaszcza że są na tym krążku pociągnięcia imponujące choćby pod względem wyrafinowanych aranżacji, czy gitarowych harmonii, tyle że rozmywają się w tej przepasionej kobyle.Fani czarnej szwedzizny będą pewnie tą produkcją usatysfakcjonowani, ale miłośnicy „A VelvetCreation”, czy „Mirrorworlds” poczują się raczej rozczarowani. Triumfalnego powrotu Eucharist zatem nie odtrąbię, gdyż „Jam Jest Pustką” to tylko przyjemna, rzetelna Black Metalowa płyta, która prawdopodobnie zaginie w zalewie podobnych jej wydawnictw i nic ponadto. Szkoda.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz