ABADDON INCARNATE
„The Wretched Sermon”
Transcending Obscurity Records 2022
Kurwa,
Abaddon Incarnate powrócił z nową produkcją, choć tak naprawdę nigdy się nie
rozpadł. To ja z niewiadomych przyczyn straciłem kontakt z tymi brutalami z
Irlandii. Ostatnia płytka tego zespołu, z którą miałem przyjemność obcować, to
wydana w 2009 „Cascade”. Następnej w kolejności „Pessimist” z roku 2014 w ogóle
nie zauważyłem, co jest o tyle dziwne, że zawsze darzyłem tę grupę sporą estymą
i pasował mi ich, nasycony dzikością napierdol. No nic, obiecuję odpokutować za
to przeoczenie, a tymczasem przejdźmy do wydanego w tym roku, szóstego już
pełnego (a jeżeli na poczet pełnych krążków zaliczymy materiał koncertowy „Live Pessimism”, to
siódmego) albumu grupy zatytułowanego „The Wretched Sermon”. Spieszę więc
donieść Wam, że w przypadku tej niszczącej machiny ze szmaragdowych wysp
praktycznie nic się nie zmieniło. Abaddon Incarnate to nadal surowy w swym
podejściu, zaprawiony korzennym, agresywnym, nieustępliwym w chuj Grindcore’m,
bezkompromisowy Metal Śmierci. „Nieszczęsne Kazanie” to seria trzynastu
nieubłaganych, brutalnych, niszczących w pizdu wałków. Każdy z nich wypełniony
jest rozrywającymi gitarami, miażdżącym wnętrzności, ołowianym basem, zaciekłą
pracą bębnów, szalonymi solówkami i wściekłymi wokalizami, które sprawiają, że
materiał ten uderza z piekielnym okrucieństwem. W tej twórczości nie ma miejsca
na litość, czy filozoficzne wycieczki. Na tym albumie rządzi przemoc, zło i
czysta nienawiść. Wiosła wypluwają tu chwilami kolosalne wręcz ilości
masywnych, szybkich riffów, które przeplatane morderczymi liniami basu sprawiają,
że niebo wali nam się na głowy, a zęby pękają u podstawy. Nieco wolniejsze z
kolei faktury, często trochę zapętlone i nieoczywiste posiadają natomiast
zajebisty ciężar, oraz paskudne, brudne krawędzie i gniotą aż miło. Co prawda
współczesne oblicze Abaddon Incarnate jest zdecydowanie bardziej poukładane,
wszak bagaż doświadczeń ma ten zespół ogromny i brakuje mi czasami tego
pierwotnego, zabarwionego chaosem barbarzyństwa, jakie cechowało ich pierwsze
albumy, ale i tak „The Wretched Sermon” (choć nic nie pozostawiono tu
przypadkowi) to iście piekielna Bestia odegrana z pasją i zaangażowaniem. Tak
więc można powiedzieć, że zespół ten dał mi na swej najnowszej płycie w
zasadzie wszystko to, czego po nich oczekiwałem, czyli 36 minut jadowitej, kreatywnej
rzezi na niezmiennie wysokim poziomie. Wyśmienity, Death/Grindowy rozpierdol.
Jak dla mnie, pozycja do zakupu obowiązkowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz