Krushhammer
„Violence, Blood &
Blasphemy”
Helldprod Rec. 2022
Krushhammer
to taki wykapany Maciej z Zadupia, co to w klasycznym skeczu przyszedł na
audiencję do króla. Jak tylko bowiem znalazłem promówkę ich debiutu w skrzynce,
natychmiast wepchałem ją na początek kolejki do odsłuchu. Mając w pamięci
bardzo dobre demo wydane przez zespół jakieś dwa lata temu, wiedziałem z czym
będzie mi dane potańczyć. I oczywiście ani o jotę się nie myliłem, bo zespoły pokroju
kwartetu z Belo Horizonte dokładnie wiedzą czego chcą. Na „Violence, Blood
& Blasphemy” znajdziemy dziesięć numerów staroszkolnego do szpiku kości
speed / thrash metalu w czarnej polewie. Bez szukania innowacyjnych środków,
bez silenia się na techniczne popisy czy
mariaży z awangardą. Brazylijczycy odgrzewają kotleta tak, że każdy smakosz
tego typu grania połknie go jednym haustem i poprosi o dokładkę. Piosenki
Krushhammer są oparte o szkołę teutońską, ale i z zamorskimi oraz rodzimymi
naleciałościami. Sporo tu także nawiązań do pierwszej fali, czyli mówiąc jednym
słowem – klasyka. Gitarzyści pracują rączkami raczej żwawo, wypruwając riff za
riffem i płynnie przechodząc z motywu w motyw, ani myśląc przy tym o zabawie w
jakieś klimatyczne wstawki. Pałker rytm wystukuje raczej prosty, a sekcję
rytmiczna uzupełnia nieco uwypuklony, głęboko pluskający bas. Do tego wokal,
jeszcze sprzed ery Growcu, i układanka gotowa. Oczywiście kluczem do sukcesu w
takim przypadku jest szczerość intencji, a w przypadku Krushhammer słychać
dobitnie, że tworzone przez nich dźwięki wypływają z serca w bardzo naturalny
sposób. W zasadzie każda kompozycja to potencjalny hicior na zakrapianą imprezę
lub do wariactwa pod sceną. Swoboda z jaką ci kolesie obracają się w starych
thrashowych klimatach jest zadziwiająca i jestem przekonany, że żaden maniak
muzyki z lat osiemdziesiątych nie poczuje się rozczarowany po randce z
„Violence, Blood & Blasphemy”. Nie będę tym razem wymieniał oryginalnych
inspiracji jakie przychodzą mi do głowy, i może od dupy strony porównam
Krushhammer do norweskiego Nekromantheon. Głównie dlatego, iż czuć tu podobną
radość z grania. I na koniec jeszcze garść tytułów, bo nie są one bez
znaczenia. „Apocalyptic
Cult”, Evil Domain”, Sorcery Rites”, Born In Blasphemy” albo „Satanic Fire”. No
I chyba tyle starczy, bo każdy kogo moich kilka zdań zainteresowało, doskonale
będzie wiedział, co ma zrobić.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz